Opublikowany przez: ULA 2013-08-28 10:00:40
W jakich sytuacjach stawia Pani Jankowi granice?
Janek ma duży opór, podejrzewam, jak większość nastolatków, w utrzymaniu porządku we własnym pokoju. Otoczenie mu nie przeszkadza (śmiech). Rozmawiamy na ten temat, mówię, że porządek to kwestia kultury osobistej, która zaczyna się w jego pokoju. Jeśli opowiada mi, że u innych przeszkadza mu nieporządek, brud, zwracam uwagę: „Najpierw spójrz na siebie i nie oceniaj innych”. Zawstydzam go, zwracając uwagę przy koleżankach i, niestety, ale to jest metoda, która zadziałała. Ale broni się: „Gdybyś ty miała nieporządek w swoim pokoju, ja bym ci nic nie powiedział”. I to jest moment, żeby uświadomić mu, że w domu istnieje pewna hierarchia.
Nie jesteśmy na równych prawach, bo to ja dbam o ten dom, zarabiam na niego, a on powinien podporządkować się zasadom, jakie ustaliłam. Dziecko od początku powinno mieć wpajane normy i nie jest to surowość, nie jest to system kar i nagród, bo tego w naszym domu nie było, tylko zasady, które mają budować wzajemny szacunek do siebie, do pracy, do cudzej własności, ale też własności wspólnej. Janek ma to wpajane każdego dnia, a ja mam w sobie przekonanie, że tylko ciągłym powtarzaniem, ale też i pokazywaniem, bo rodzice są pierwszym przykładem dla swojego dziecka, to zadziała.
Też wychodzę z założenia, że przykład, jaki dają rodzice, jest podstawowy element w budowaniu u dzieci dobrych nawyków.
Oczywiście. „Dlaczego nie umyłeś włosów? Czy widziałeś mnie kiedyś z tak tłustymi włosami? Ze wstydu bym się spaliła, gdybym miała wyjść do ludzi z takimi włosami.” - dziecku trzeba o tym mówić, pokazywać, a ono ma patrzeć i się uczyć. Ale też nie boję się opowiedzieć synowi o swoich błędach, jakie popełniłam. O tym, że to był błąd dowiadujemy się wtedy, kiedy ponosimy za niego konsekwencje.
Mówię więc o tym, co głupiego zrobiłam w dzieciństwie. Janek uwielbia słuchać tych historii i myślę, że trochę się podbudowuje, bo widzi, że on taki nie jest i w podobnej sytuacji nie zachował się tak, jak ja. Mówię, że wyciągnęłam z tego wnioski i proszę, aby też i z moich błędów wyciągał wnioski.
Jaką skuteczną metodę Pani znalazła, aby Janek sprzątał swój pokój?
Mówię mu: „Wiele rzeczy robię dla ciebie, ale nigdy nie będę robiła niczego za ciebie”. Nie sprzątam za niego, nie odrabiam lekcji, ale kiedy prosi o pomoc, to pomagam. Wziął sobie te słowa do serca i przez jakiś czas pilnował porządku, a potem znów zaniedbał. Stwierdziłam, że musi zasłużyć czymś na wyjazd do Edynburga – pracować w szkole, ale też i dbać o pokój, bo to również jego obowiązek. Umówiliśmy się, że to jest jego praca. Było dobrze i… znowu zaniedbał. Poprosiłam, by oddał tablet, dostał szlaban na internet. Zadziałało. Na jakiś czas. Zdesperowana poprosiłam o jego telefon. Tego poważnie się przestraszył i teraz groźba życia bez telefonu wciąż działa (śmiech).
Pyta Pani Janka, jaką jest mamą, jak on Panią widzi?
Mówi mi o tym od zawsze. Ma punkt odniesienia w stosunku do mam swoich kolegów i koleżanek. Słyszę więc od niego, że jestem najlepszą mamą na świecie. Między nami są jasne reguły – jest rozmowa, partnerstwo i zaufanie. To baza, na której budowany jest silny fundament współpracy w rodzinie, wzajemnego szanowania się.
Mój syn nigdy mnie nie zawiódł, ale ja go też nie zawiodłam. Jeśli mu coś obiecuje, to wtedy, kiedy wiem, ze mogę tę obietnicę spełnić. Nie rzucam słów na wiatr. Ale też nie bronię się przeciwko temu, aby mój syn widział mnie w chwilach, gdy jestem smutna, czy wesoła, chcę, aby poznał cały wachlarz ludzkich emocji. Nie boję się rozmowy z nim na temat swoich uczuć. Cieszę się, bo on też się tego nie boi. Przychodzi do mnie gdy ma wątpliwości, choć pewnie nie z każdą sprawą. Czasem ma się tylko swój świat i człowiek musi sobie zostawić margines prywatności, własnej wolności.
Ile tej własnej wolności, prywatności, prawa do sekretów powinno się dawać dwunastolatkowi?
Każdy ma taką sferę życia, do której nikt inny nie ma dostępu. Są też takie sprawy wśród nastolatków, które nie wymagają wkraczania w nie dorosłych. Interwencja rodziców mogłaby spowodować większą krzywdę. A dzieci potrafią sobie między sobą świetnie poradzić.
Nigdy nie wtrącałam się w kłótnie, spory, nawet wtedy, gdy Janek był jeszcze małym dzieckiem. Chciałam tylko poznać jego reakcje. Bywało, że wracał ze szkoły, opowiadał, co mu się nie podobało, myśląc, że będę go tylko wspierać. Oczywiście, wspierałam i wspieram zawsze i wysłuchuję, ale też kiedy, moim zdaniem, nie zachował się w porządku, również mu o tym mówię: „Zachowałeś się w tej sytuacji beznadziejnie”.
Zwracam też uwagę na to, że inni mogą całą te sytuację widzieć inaczej niż on sam. Kiedy przemyśli i dochodzi do wniosku, że zachował się głupio, mówi: „Możemy już o tym nie rozmawiać?” (śmiech). Ale cenne jest dla mnie to, że jeśli czegoś nie rozumie, to przychodzi i pyta. Widzę, że zaczyna rozumieć sprawy społeczne, ale też buntuje się przeciwko narzuconym, czy to nakazom religijnym, czy przepisom, które stanowią o obyczajowości.
Janek jest niezwykle tolerancyjny, przekonywany do tolerancji od najmłodszych lat, bo też żyjemy w tolerancji z różnymi grupami społecznymi. Buntuje się więc, kiedy słyszy, że ktoś coś złego mówi o gejach, ciemnoskórych, biednych, niepełnosprawnych, chce ich wyrzucić poza nawias społeczeństwa. Kompletnie tego nie rozumie. Ale buntuje się też przeciwko kościołowi, który narzuca swoją narrację nie zważając na zmieniający się świat. Opowiada mi na przykład, że doskonale wie, co zrobił Hiob i chętnie o tym pani katechetce opowie, tylko czy on może wyrazić swoje zdanie, co on by w sytuacji Hioba zrobił? Odpowiadam, że ma do tego prawo, ale słyszę, że pani katechetka tego nie zrozumie, bo dla niej stanowisko jest tylko jedno. Mówię mu, że może mieć gorszą ocenę z religii, ale żeby nigdy nie bał się wypowiadać własnego zdania.
Jestem też od tego, żeby nie narzucać mu swoich własnych prawd. Mówię, że mam swoje zdanie, on ma swoje i tych poglądów na temat różnych spraw istnieje tyle, ilu jest ludzi na świecie. Każdy ma swoją prawdę. A jeśli wspólnota kościelna jest komuś potrzebna, dobrze się w niej czuje, nie można z tego szydzić, ani wyśmiewać. Nie każdy jednak musi czuć się w niej dobrze i też ma do tego prawo.
Rodzice często mają swój obraz dziecka i tego, jak ono będzie postępować, jakie wykształcenie zdobędzie, kim zostanie. Mają wobec niego mnóstwo oczekiwań. Pani również otwarcie deklaruje synowi, jakie ma wobec niego oczekiwania?
Nie mam żadnych oczekiwań wobec mojego syna. Chcę, aby był szczęśliwy, zdrowy, szanował mamę i innych ludzi. Zawsze dbałam o to, aby rozbudzać w nim marzenia. Żeby jednak je spełniać, trzeba mieć do tego narzędzia w postaci wykształcenia, pieniędzy i na to też zwracałam jego uwagę. Janek chce robić filmy, marzy, by zostać reżyserem. Ale już wie, że będzie musiał się sam utrzymać, bo mama będzie na niego łożyć tylko do pewnego czasu i w pewnym momencie sam będzie musiał zacząć o siebie dbać. Nigdy mu niczego nie narzucę.
To znana prawda, że im więcej różnych doświadczeń w dzieciństwie, tym ciekawszym człowiekiem się jest w dorosłości. Ale jak u młodego człowieka różnicować te doświadczenia i sprawiać, żeby odczuwał to bogactwo świata? Nie wystarczy go chyba zapisać na rożne kółka zainteresowań i czekać, aż przyniosą efekt? W jaki sposób Pani rozbudza ciekawość syna?
Janek chodzi na angielski, ma korepetycje z matematyki, od czasu do czasu, ale bez specjalnej regularności, gra w tenisa. Wspomniał, że chciałby śpiewać, więc niech spróbuje, czy mu to odpowiada. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapisać go na ruch sceniczny, do szkoły muzycznej, na basen, konie i milion innych zajęć, po to, by padał wieczorem ze zmęczenia.
To ja zawsze podążałam za Jankiem, za jego zainteresowaniami. Ale też nigdy nie sadzałam go przed telewizorem i zostawiałam samemu sobie. Telewizor jest włączony, bo z racji zawodu muszę oglądać kanały informacyjne. Jest to też pretekst do tego, aby opowiadać dziecku, jaki jest świat, odpowiadać na jego pytania. Pokazywać, że są obszary biedy, ale jest też bogactwo, są dyktatorzy, źli ludzie i są miejsca, które warto odwiedzić, bo jest tam pięknie i można się tym pięknem nasycić. Zawsze dużo mu czytałam, a kiedy coś nas szczególnie interesowało, wspólnie szukaliśmy informacji o tym w internecie. Często też podróżujemy.
Janek nigdy nie oczekiwał ode mnie niczego materialnego. Nigdy nie rzucił się w sklepie na podłogę, z żądaniem „Kup mi tę zabawkę”. Zamiast tego zabieram go na spacery, do kina, muzeów, do parku linowego. Heide Park pod Hanowerem, Disneyland, Paryż, Nowy Jork – to jego marzenia, które spełniam. Teraz marzy o odwiedzeniu Muzeum Titanica. Legenda Titanica jest w tej chwili jego największym zainteresowaniem, kolekcjonuje wszystko, co jest z tym związane i ma na ten temat niezwykłą wiedzę. Ale podróżując, spełniając jego marzenia, zawsze coś jeszcze odkrywaliśmy, pogłębialiśmy informacje. I raz usłyszałam od Janka, że dla niego największą przygodą życia jest samo życie (śmiech).
Dzieci same z siebie starają się zadowolić rodziców, zrobić coś i zasłużyć na pochwałę, ale rodzice często nawet nie dostrzegają ich wysiłków, a już chwalenie ich nie wchodzi w grę. W jaki sposób Pani chwali dokonania syna?
Trzeba wiedzieć i znać możliwości swojego dziecka, bo dla jednego zajęcie pierwszego miejsca nie będzie żadnym sukcesem, a dla innego zajęcie trzeciego miejsca będzie zdobyciem szczytu. Jeśli się za dzieckiem podąża, to chwalenie nie przychodzi trudno.
Jeśli widzę, że nie wkłada tyle wysiłku w jakąś pracę, ile mógłby, albo robi coś na ostatnią chwilę, to mówię wprost: „Nie spodziewaj się, że dostaniesz za to dobrą ocenę”. Miał problemy z matematyki, chodzi więc na korepetycje. Dzięki nim poprawił sobie oceny i wiem, że to była dla niego wielka rzecz. Bardzo go za to chwaliłam.
Psychologowie często ubolewają nad tym, że rodzice nie kształcą się w swoim rodzicielstwie, nie czytają poradników, nie starają się poszerzać swojej wiedzy na temat dzieci, a literatura na ten temat jest dziś bardzo bogata i dostępna. Pani korzystała z tego bogactwa?
Przyznam, że nigdy nie czytałam żadnych poradników (śmiech). Czytałam synowi książki, bajki i gazety. Zdałam się na swoją intuicję. Bardzo chciałam mieć dziecko. Kiedy Janek się urodził, świetnie odnalazłam się w roli matki. Wszędzie go ze sobą zabierałam, nauczyłam, że na spacerze nie wolno spać, tylko oglądać świat. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może wiedzieć lepiej, jak mam wychować moje dziecko, bo jak wspomniałam, patentów na to jest tyle, ile jest dzieci.
Nikt nie rodzi się z gotową receptą, ale dojrzewa razem z dzieckiem. I to jest piękne – rodzice stają się innymi ludźmi, ucząc się od dzieci. Nauczyłam się cierpliwości. I tego, że istnieje miłość absolutnie bezwarunkowa, nie wymagająca niczego w zamian. Chcę się kształcić jako rodzic, ale nie od innych rodziców, tylko od swojego dziecka.
Beata Tadla, dziennikarka radiowa, następnie telewizyjna. Gospodyni głównego wydania Wiadomości TVP1. Prowadzi także program Dziś wieczorem nadawany po głównym wydaniu Wiadomości. Wystąpiła na deskach Teatru Syrena w premierowym spektaklu Trójka do potęgi (reż. Wojciech Malajkat). Jest autorką książek Pokolenie '89 czyli dzieci PRL-u w wolnej Polsce, Kto pyta nie błądzi – rozmowy wielkich i niewielkich i Niedziela bez Teleranka.
Partnerem cyklu Znane mamy jest:
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Mama Julki 2013.09.18 07:12
Bardzo lubię Panią Beatę. Piękna i sympatyczna kobieta. Ciekawy wywiad!
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.