Moje-MacierzyństwoKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 82, liczba wizyt: 221880 |
Nadesłane przez: exarol dnia 06-02-2016 15:48
Jeśli czasami do mnie zaglądasz wiesz, że czuję się dosyć mocno związana z portalem familie.pl ponieważ jakiś czas temu zaczęłam pisać tu mojego bloga. Jednym z bonusów pisania bloga na tej wspaniałej stronce był konkurs na blog miesiąca, który udało mi się kilka razy wygrać. I o tym będę się dzisiaj chwaliła. O moich nagrodach, które otrzymałam dzięki familie.pl ,DaWanda, oraz rzeszy wspaniałych sponsorów, którzy tworzą swoje cudowności własnymi rękoma i sercem. Będzie to wpis dla nich ponieważ na to zasłużyli, każdy przedmiot który otrzymałam służy mi do dziś ( z wyjątkiem plakatu, którego po prostu nie mam gdzie powisić ), jest wysokiej jakości a sam kontak z fundatorem nagrody zasługuje na pochwałę, milion gwiazdek i co tam jeszcze sobie zażyczy
Często spotykam się ze stwierdzeniem, że produkty wykonane własnoręcznie są drogie. A jakie mają być? Ich twórca spędził kupę czasu nad projektem, sam latał i załatwiał materiały potrzebne do wykonania przedmiotu, zanim projekt się udał dziecięć poprzednich niestety nie. To wszystko kosztuje, a pozatym gdzieś kiedyś przeczytałam, że artysta oferując swój produkt, nie oferuje Ci jedynie kubka, czapki czy serwetki, ofiaruję Ci również cząstkę siebie. Jak dla mnie ma to sens
Dlatego dzisiaj będzie kilka słów o nich, tych wspaniałych ludziach, którzy w pracy własnych rąk odnaleźli sposób na biznes i na życie, o tych których „cząstki” towarzyszą mi codziennie
Z tego miejsca chciałam podziękować
Mizerki Kids za przecudny płaszczyk piankowy dla Mani
Tuss za szarką sukienęczkę Mani, którą widziałaś już wile razy na zdjęciach, bo jest po prostu naszym hitem
KAPI za sukieneczkę na którą mała co prawda musi jeszcze chwilkę poczekać ale warto
MAKASZKA za kocyk i podusię, którymi chwaliłyśmy się niedawno na fb
LazyDog za ręcznie malowany kubek, który robi furorę wśród moich koleżanek
Lemon Ducky za fajowy plakat, który bardzo chciałabym gdzieś powiesić ale ponieważ nie mam klasycznej kuchni a jedynie aneks to po prostu brak mi ściany na niego ;(
Stodola za wałek do wyciskania wzorków na ciastkach, ciacha kocham więc w użyciu jest bardzo często
i na koniec firmie ForRest za wielgachny jeżowy kubek z którym kończę każdy dzień.
Dziekuję moi drodzy a Ciebie zachęcam do odwiedzenia powyższych sklepów, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie, dla osoby bliskiej, dla dziecka. Na pewno się zakochasz tak jak zakochałam się ja dodatkowo pamiętaj, że kupując rękodzieło czy projekty polskich artystów, kupujesz to co najlepsze, polskie i bezpieczne ponieważ materiały z których wykonano te cudowności są zaopatrzone we wszystkie możliwe certyfikaty dla zdrowia Twojego i tych których kochasz. Nie jestem jakąś fanatyczką- nacjonalistką, ale w kwestii bezpieczeństwa mojej rodziny slogan dobre bo polskie do mnie przemawia. Warto wpierać polskich projektantów, oraz małe firmy rodzinne, to dzięki nim mamy w Polsce jeszcze coś polskiego
Na koniec zapraszam Cię na zakupy…
P.S.
Załączam zdjęcia z rodzinnego archiwum aby pokazać, że wyżej wspomniane produkty towarzyszą nam na codzień ;)
Nadesłane przez: exarol dnia 01-02-2016 14:08
Słowem wstępu. Zarówno ja jak i mój G. kochamy urządzać nasze mieszkanie. Co chwilę coś przestawiamy, zmieniamy, przemalowujemy i ogolnie żyjemy w ciągłym remoncie. Z racji tego, że te zmiany zachodzą u nas często to żadko kiedy kupujemy dobre i porządne meble ( szkoda kasy na góra rok) i zazwyczaj sięgamy po te tańsze egzemplarze z IKEi lub ostatnio coraz częściej z Biedronki. Są pewne rzeczy które muszą być dobre jak meble kuchenne czy materac na którym śpimy codziennie, ale jeśli chodzi o jakość półki na ksiązki czy ławy w salonie, jak dla mnie ma to wyglądać i jako tako trzymać pion.
Przechodząc do historii właściwej. W czwartek mój małżonek umiłowany przyszedł do domu cały w zachwytach i uśmiechach ponieważ znalazł idealną półkę na moje niemieszczące się nigdzie książki. Owa półka miała stanąć w naszym salonie obok telewizora. Skoro mąż zarządził zakup trzeba było go dokonać, spakowałam Manię do auta, posadziłam G. na siedzeniu pasażera i pojechaliśmy do pobliskiej Biedronki zrealizować marzenie mojego lubego. Z półką w bagażniku naszego pojemnego i znienawidzonego przezemnie kombi wróciliśmy do domu. Tatuś mojego dziecka olewając domowe obowiązku zabrał się za jej składanie. Po niespełna godzinie, rzucaniu śrubokrętem, klnięciu na wszystko i wszystkich ( tanie megle mają to do siebie, że trzeba mieć doktorat z inżynierii aby to jakoś składnie posrkęcać ) gotowa półeczka stanęła na z góry wyznaczonym miejscu. O tym jakież było zdziwienie mojego męża gdy się okazało, że nijak ta półka w tym miejscu nie pasuje nie będę Ci nawet pisała, bo jako damie nie przystoi mi nawet myśleć takich słów a co dopiero je w internetach wygłaszać. Po burzliwej dyskusji uznaliśmy, że aby ten nasz nowy mebel wpasować musimy poprzestawiać wszytskie meble w salonie co nie jest rzeczą łatwą ponieważ sporo z nich wisi na ścianie, a przemieszczenie wiszących elementów pozostawia dziury. Uznaliśmy, że nic to, oddamy Manię do żłobka w piątek rano i szybciutko się ze wszystkim uwiniemy. Równocześnie zaczęliśmy rozważać zmianę stołu i krzeseł w salono-kuchnio-jadalni, nasz poprzedni zestaw miał z 80 lat, był to piękny drewniany i okrągły stół w komplecie z rzeźbionymi drewnianymi krzesłami, nie każdemu musi się to podobać, nam się przez jakiś czas podobało. Ale w miarę jak wyprzedaliśmy pozostałe antyki do niczego nam ten stół nie pasował a pozatym dopiero po czasie zrozumieliśmy, że taki mebel wymaga conajmniej 50 metrowego salonu a nie 24 metrowego pomieszczenia jakim dysponujemy my. Wracając do temu, oglądając półkę w naszym lokalnym owadzim dyskoncie, natknęliśmy się na stół, nawet ładny, rozkładany w idealnych do naszego wnętrza kolorach i za 199 zł. Przekonałam męża, że skoro już wszystko zmieniamy to powinniśmy kupić ten stół, pokazałam mu ceny w sklepach typowo meblowych i nawet mój G. zrozumiał, że niespełna 200 zł za stół to prawie jak za darmo. Później zaczęłam mu opowiadać o moich wymarzonych krzesłach Eames. Niby to przypadkowo natknęłam się na nie na allegro, a że na zdjęciu tego stołu na reklamie biedronki również zamieszczono moje krzesełka łatwo było mi przekonać męża, że fajnie to będzie razem wyglądało. Plan był taki, odwieziemy Manię do żłoba, wracając do domu zajedziemy i kupimy stół, zdemontujemy meble i przygotujemy wszystko do malowania, pojedziemy po krzesła do Wrocławia, wrócimy do domu, pomalujemy mieszkanie, zamontujemy meble i odbierzemy młodą ze żłobka. Z gotowym planem działania poszliśmy spać. Rano prawie wszystko szło zgodnie z planem ( prawie bo kiedy podjechaliśmy pod dom zostawiwszy nasze dziecko w placówce oświatowej zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy kupić stół wszystko zaczęło się psuć gdy koło godziny 9 zadzwoniła do mnie Pani dyrektor żłobka we własnej osobie i oznajmiła, że ona już dłużej nie może przymykać oczu na chorobę Mani i mamy nasze dziecko teraz, w tym momencie odebrać. Tak uczyniliśmy. Już wtedy zrozumieliśmy, że ten remont to będzie jakiś koszmar. Przy odbiorze krzeseł z magazynu mała nam nie przeszkadzała, ale gdy weszliśmy do wybebeszonego mieszkania, aby kontynuować pracę, nie było nam już tak wesoło Mania była, bądź chciała być wszędzie, nie będę Ci pisała jak się maluje z półtoraroczniakiem w domu, bo na pewno to znasz. Ze względu na charakterek mojego dziecka u mnie było gorzej ;)
Ogólnie szwendałam się z moim dzieckiem o głodzie i chłodzie po osiedlu, aby umożliwić mojemu mężowi ten nieszczęsny remont ( z tego miejsca dziękuję Kasi, która nas ugościła i nakarmiła ratując od śmierci głodowej w mrozie ). W tym naszym remoncie najgorsze było to, że musieliśmy go skończyć w piątek, ponieważ na sobotę zaprosiliśmy gości. Ale jak nie my to kto! Koło północy cieszyliśmy się już naszym odmienionym i odświeżonym wnętrzem. Jesteśmy idealnym przykładem na to, że jak się chce to się da Czasami jak słucham jak ludziom jest ciężko bo muszą wszystko sami, że mają dzieci a przy nich to już się nic nie da, to mi się śmiać chce. Jak się chce to można wszystko! Mój salon nie jest jeszcze gotowy, w wyniku remontu ostała mi się goła ściana, na którą nie mam jeszcze pomysłu, a okna aż proszą się o nowe zasłony, ale to już załatwię na spokojnie. Teraz bez przerwy siedzę przy stole ciesząc się nowymi, wyśnionymi krzesłami, które poza tym, że są najpiękniejsze na świecie to dodakowo są baaaardzo wygodne
Nadesłane przez: exarol dnia 27-01-2016 00:14
Mania jest i pozostanie jedynaczką. Nie dlatego, że nie mogę mieć więcej dzieci, ani nawet dlatego, że ich nie chcę. Mania pozostanie jedynaczką dlatego, że tak skonstuowany jest nasz świat.
Już kilka razy wspominałam, że mieszkamy pod Wrocławiem. Mój mąż jest wrocławiakiem w trzecim pokoleniu natomiast ja jestem tak zwaną ludnością napływową, przyjechałam tu na studia i kiedy miałam już wracać do swojego miasteczka poznałam Jego, ale ponieważ nie jest to historia o miłości to pominę ten aspekt chodzi mi o to, że jestem tu zupełnie sama. Moja rodzina mieszka 300 km odemnie i nie bardzo mam co liczyć na pomoc przy wychowywaniu Mani. Nie dlatego, że nikt mi pomóc nie chce, ale po pierwsze wszyscy są pracujący, a po drugie dzielący nas dystans jest zbyt duży aby moi bliscy mogli podjechać na kilka godzin i posiedzieć z małą gdy ja muszę pójść do pracy, lub gdy chciałabym pójść do kina. Czasami pomaga nam teściowa, ale że i ona pracuje nie zawsze jest to możliwe. A do czego zmierzam. Zmierzam do tego, że będąc dumnym i szczęśliwym posiadaczem kredytu mieszkaniowego pracować muszę. Z pensji męża może i dałoby się jakoś wyżyć, ale wolę nie myśleć jakie to życie by było… Na zasiłek wychowawczy nie mamy co liczyć, bo przecież mąż zarabia i to według GUS całkiem nieźle, nikt tam tylko nie bierze pod uwagę naszych wydatków, tego, że raty płacić trzeba, prąd i gaz też nie są za darmo a i czasami człowiek chciałby coś zjeść. Ponieważ ja pracuję, nasze dziecko chodzi do żłobka i jest cudownie kiedy chodzi, bo kiedy nie chodzi zaczyna się nasza prywatna gehenna. Mania przesiedziała w domu półtora miesiąca, nie ważne już co jej było, ważne, że ja na zwolnienie pójść nie mogłam, mój mąż ma taką pracę, że też nie bardzo, co w takiej sytuacji zrobić z dzieckiem? Ja pracowałam na drugą zmianę kiedy tylko było to możliwe, po to tylko aby mała spędzała jak najmniej czasu z niania, która liczy sobie 10 zł za godzinę czyli więcej niż dostaję ja. Kiedy tylko było to możliwe z wnusią zostawała babcia, ale jako, że jest osobą schorowaną, bez prawa jazdy i dojazd do domu zajmuje jej z półtorej godziny bardzo szybko ta opieka zaczęła odbijać się na jej zdrowiu. No i to jest pierwszy powód dla którego Mania nie będzie miała rodzeństwo. Możesz sobie pomyśleć, że jest głupi, ale wierz mi te 6 tygodni gdy ja wracałam do domu o 23 a wiedziałam, że czeka mnie pobudka o 6 rano, te 6 tygdni w czasie których cała moja pensja szła na lekarzy, leki i opiekunkę Mai sprawiły, że wizja drugiej ciąży oddaliła się odemnie szybko.
Powód drugi, samorządowe żłobki polskie. Brak mi słów na te instytucje, nie podlegają pod ministerstwo oświaty, robią co chcą, kosztują majątek a mimo wszystko dostać się do nich jest rzeczą graniczącą z cudem. Nam się udało, a że był to cud to wiem o czym mówię. Nie wiem czy przy drugim dziecku też mielibyśmy tyle szczęścia, pewnie nie, a nawet gdyby to nie wyobrażam sobię płacić za żłobek dla dwójki.
Trzeci powód na milion procent wyda Ci się głupi ( o ile dwa poprzednie nie spowodowały zamknięcia posta ). Jak zapewne wiesz mamy psa Demona. Demon jest rozbestwiony do granic możliwości, rozpieszczony, zopsuty i ogólnie to strasznie zły pies jest. Pamiętam jak na długo zanim zaszłam w ciążę moja mama powiedziała mi, że tak zepsuliśmy psa, że boi się o nasze dzieci. Wykrakała. Mania jest tym dzieckiem z filmików edukacyjnych dla rodziców, jest tym dzieckiem z programu o super niani, ale w wersji Przed. Wszystko wymusza płaczem, nie da się z nią zrobić zakupów, nie da się z nią pójść na spacer ponieważ nie chce chodzić za rękę, ani jeździć w wózku. Na jej zachowanie ogromny wpływ miało to niechodzenie do żłobka, oraz to, że babcia i opiekunka niczego od niej nie oczekiwały i na wszystko jej pozwalały, tak czy inaczej moje dziecko aktualnie ( i mam ndzieję chwilowo ) jest absolutnie aspołeczne. Nie chciałabym przechodzić tego samego z drugim.
Ostatni powód dla którego Majutka pozostanie jedynym dzieckiem swoich rodziców jest fakt, że biorąc po uwagę wyżej wspomniane argumenty mój mąż kategorycznie odmówił dalszej prokreacji. Czasami myślę, że szkoda bo mimo bardzo ciężkiej ciąży chciałabym przeżyć ją jeszcze raz, a czasami kiedy jestem już tak zmęczona, że nie mogę zasnąć a moje dziecko robi kolejną awanturę bo zabrałam jej telefon myślę sobię, że jedno dziecko to niekiedy aż nadto…