Opublikowany przez: LwiaMatka
Autor zdjęcia/źródło: rodzicielstwo bliskości @Baby photo created by freepic.diller - www.freepik.com
Rodzicielstwo bliskości rozpatrywać należy bardziej w kategoriach nowego podejścia do wychowania dzieci niż odrębnej gałęzi pedagogiki wychowawczej. Niemniej już dziś wiemy, że ta nowa idea zrobiła niemałe zamieszanie na tle pokoleniowym. Niektórzy upatrują w rodzicielstwie bliskości złotego środka pomiędzy rodzicielstwem opartym na obciążającym psychicznie autorytarnym posłuszeństwie a nieskutecznym tzw. wychowaniem bezstresowym. Inni (zazwyczaj laicy tematu) rodzicielstwo bliskości uważają za nową, wychowawczą „sektę” z oderwanym od racjonalności kodeksem postępowania. Kto ma rację?
Na przestrzeni tylko trzech ostatnich pokoleń możemy łatwo zaobserwować, jak zmieniało się podejście do wychowania dzieci w ciągu ostatnich 70 lat. Dziadkowie obecnych 30-40 latków wychowywaniem dzieci zajmowało się niejako przy okazji wykonywania innych obowiązków domowych czy zawodowych. Jak starczało czasu. W latach ’50 i ’60 panował jeszcze dość tradycyjny podział ról na kobiece i męskie, w efekcie czego utrzymanie rodziny było w kompetencji mężczyzn, zaś wszelkie prace związane z prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi – po stronie kobiet. Aby zapanować nad wielowymiarową organizacją domu, dzieci podlegały ścisłej kindersztubie opartej o autorytet funkcji rodzica. Wymagano od nich bezwarunkowego posłuszeństwa i bezdyskusyjnego „bycia grzecznym”. Każde sprzeniewierzenie się twardym zasadom niejednokrotnie karano fizycznie. „Dzieci i ryby głosu nie miały”, jak często wówczas powtarzano. Zasady były twarde i jasne, a sytuacje wyjątkowe nie istniały.
Nie trzeba tęgich głów by wyobrazić sobie, jak wiele krzywd i nieutulonych dziecięcych potrzeb podejście autorytarnego posłuszeństwa wyrządziło. W pewnym sensie uzasadnionym zdaje się być fakt, iż rodzice dzisiejszych Millenialsów popadli w skrajność i w wychowaniu własnych dzieci bardziej czerpali z idei wychowania bezstresowego lub przynajmniej pozbawionego ścisłych reguł, zakazów i nakazów, niejako w skrajności do technik wychowawczych własnych rodziców. Drugim trendem wśród rodziców „epoki Solidarności” był konkurs na zapewnienie dzieciom jak największego wachlarza możliwości. Otwarcie na Zachód po ’89 roku rozbuchało w rodzicach tamtych czasów narastające latami potrzeby samorealizacji, stąd własne dzieci pasjami wozili na nieograniczoną ilość zajęć pozaszkolnych: szkoła muzyczna, plastyczna i stepu, języki obce, komputer, tańce, jazda konna, tenis, basen… Wychowanie zastąpiło tresowanie, a tresowane dzieci stały się bezwolnymi wykonawcami szalonej machiny „możliwości”. Rodzice dzisiejszych 30-40 latków, uzbrojeni często w najszczersze chęci, niejednokrotnie też wyręczali swoje dzieci lub skutecznie usprawiedliwiali, odbierając im jakiekolwiek pole do nauki brania odpowiedzialności za własne działania. Chowanie pod kloszem rodzicielskiej odpowiedzialności i toksyczna nadopiekuńczość okazały się mieć również srogie konsekwencje w kondycji psychicznej całego pokolenia.
Aż w końcu nadeszło współczesne pokolenie ojców i matek, którzy w odróżnieniu od swoich rodziców i dziadków mają teraz znacznie szerszy krąg doradczy i dostęp do najnowszej wiedzy i badań na temat wychowania. Swoje wątpliwości i obawy konsultować mogą nie tylko z najbliższymi znanymi im matkami, ale bezpośrednio wręcz u autorytetów współczesnej myśli pedagogicznej. Jednym z takich autorytetów jest z pewnością amerykański pediatra William Sears, autor terminu Rodzicielstwa Bliskości (ang. Attachment Parenting). Zwolennik idei, w której to emocjonalna więź rodzica z dzieckiem jest kluczem do wychowania silnej i pewnej siebie dorosłej jednostki. Jak do tego doszedł? Zwyczajnie… wrócił do korzeni rodzicielstwa.
Rodzicielstwo bliskości nie jest ideą skrajnie odkrywczą. Emocjonalna więź oparta na bliskim kontakcie dziecka z rodzicem to jedna z najstarszych metod wychowawczych – pierwotna, intuicyjna. Noszenie dzieci blisko siebie podczas normalnych prac wykonywanych przez kobiety, podobnie jak ma to miejsce po dziś dzień w krajach południowej Ameryki czy w Afryce, było normą również w Europie. Do momentu, aż przyszli „uczeni w piśmie eksperci od wychowywania dzieci”, a wraz z nimi rozwój przemysłu i praca taśmowa, w tym także kobiet. Matczyną intuicję i naturalną zdolność opieki nad dzieckiem zastąpiły sztuczne kanony zasad i norm, uzasadnione bliżej nie określonym „postępem”. We współczesnym świecie dominacji korporacji w życiu zawodowym dzisiejszych rodziców niemowlaków, gdzie praca ponad 12h na dobę to norma, powszechne wypalenie zawodowe i depresja to standard, a zjawisko śmierci z przepracowania nikogo już nie dziwi, powrót do korzeni w kwestii wychowywania dzieci, brzmi zgoła tak samo rewolucyjnie, jak kiedyś odstępstwo od niego. Ewolucja zatoczyła koło?
>>> Czytaj też: Najnowsze badania: jak lulanie i kołysanie wpływa na jakość snu dziecka?
Na czym opiera się współcześnie rozumiane rodzicielstwo bliskości? Czy ktoś wreszcie da nam jednoznacznie brzmiącą instrukcję „jak dobrze wychować dziecko”? Tak prosto nie ma. Rodzicielstwo bliskości w dużej mierze oparte jest na intuicji rodziców czy opiekunów. Jest to pewien rodzaj podejścia do dziecka, narzędzie skonkretyzowane do kilku rodzajów działań, z których każdy rodzic wybiera odpowiednie, dopasowane do swojej relacji z dzieckiem. Umiejętne korzystanie z narzędzi rodzicielstwa bliskości sprzyja „dostrojeniu się” dziecka do nas jako rodziców, i rodziców do dziecka. Prowadzi do nauczeniu się niemowlęcego języka, sposobów komunikacji swoich potrzeb, i zbudowaniu bezpiecznej więzi z potomkiem. Filarem rodzicielstwa bliskości jest ta właśnie więź, w której dziecko czuje się bezpieczne, kochane i rozumiane. W której czuje, że rodzic spełnia jego potrzeby i można mu zaufać. Wychodząc z założenia, że każde dziecko dąży do współpracy i pozytywnej komunikacji z rodzicem, chcąc być wartościowym członkiem rodziny (za Jesperem Juulem – duńskim pedagogiem i terapeutą rodzinnym, propagatorem rodzicielstwa bliskości), nawet niemowlę zacznie dostosowywać swój sposób komunikacji do uważnego rodzica, otwartego na wzajemne uczenie się siebie. Nawet mimo nieuniknionych błędów i potknięć na początku tej relacji, już samo reagowanie na potrzeby dziecka, czuła obecność będą filarami, na których powoli zacznie wzrastać silna, emocjonalna więź rodzica z dzieckiem.
Sprowadzając rodzicielstwo bliskości do konkretnych działań, można spróbować wymienić kilka czynników sprzyjających tej relacji. Niemniej pamiętajmy, że niespełnienie jednego czy kilku z nich nie przekreśla możliwości nawiązania emocjonalnej więzi z dzieckiem. Głównym filarem jest uważność na dziecko i otwartość na uczenie się siebie. Reszta to wspomagające relację dodatki.
Przytulanie, noszenie, tulenie, kołysanie. Wszystkie czynności otulające, pomagające noworodkowi na trudną adaptację do świata zewnętrznego z bezpiecznego i ciepłego brzuszka, pomogą w łagodnym dostosowaniu się dziecka do nowych okoliczności, nie zrywając silnej więzi z matką i ucząc się nowej więzi z tatą. Dziecka, szczególnie w pierwszym okresie życia, nie da się ”przenosić”. Przeciwnie – dziecko cały czas uczy się poprzez ścisłe przyleganie do poruszającego się rodzica, jest w ciągłym ruchu, a delikatne bujanie podczas chodzenia relaksuje malucha, przypominając mu beztroski czas w brzuchu mamy. To naturalna potrzeba noworodka, a zadaniem rodzica jest jej zaspokojenie.
Reagowanie na potrzeby dziecka. Pozostawienie płaczącego dziecka bez uwagi uczy je tylko tyle, że jego potrzeby są nieistotne i ignorowane. Czuje się zagubione i w rozpaczy. Do tego ogromne stężenie kortyzolu pojawiające się wraz z płaczem, trwale i nieodwracalnie uszkadza korę mózgową dziecka. Rodzicielstwo bliskości zakłada, że płacz to zawsze forma komunikacji. Nawet pozytywnych działań, jak radości z otrzymania pokarmu. Dziecko początkowo potrafi tylko to i tylko w ten sposób chce nam dać coś do zrozumienia. Im szybciej odpowiadać będziemy na płacz dziecka, tym łatwiej nam będzie wyłapać jego niuanse – intonację, intensywność, modulację w zależności od komunikacji danej potrzeby. Szybka reakcja na krzyk dziecka buduje w nim też poczucie zaufania do rodzica. Dziecko czuje, że jest ważne i wysłuchane. I z ufnością uczy się innych niż płacz form komunikowania nam swoich potrzeb. Oby czasy „zostaw, niech się wypłacze” już nigdy nie powróciły.
Uważność i obserwacja dziecka. Przeciwieństwo twardych reguł i nienaruszalnych zasad, nawet kosztem rodzicielskiej niekonsekwencji. Ponieważ rodzicielstwo bliskości zakłada wzajemne poznawanie się – dziecka i rodziców, postulat uważności jest tu kluczowy. Uwrażliwienie na sygnały pochodzące od dziecka, to jeden z filarów rodzicielstwa bliskości. Bez realnego zaangażowania w próbę poznania usposobienia, charakteru i potrzeb własnego dziecka, nie może być mowy o nawiązywaniu jakiejkolwiek więzi. A bez emocjonalnej więzi nie ma rodzicielstwa bliskości.
Poszanowanie godności dziecka. Rodzicielstwo bliskości zakłada, że dziecku od chwili urodzenia potrzebny jest dobry przewodnik po świecie w postaci uważnego rodzica. Nie jest więc tak, że dziecko należy wytresować do życia w społeczeństwie. Przeciwnie – należy mu w sposób jak najlepiej dopasowany do wieku, zdolności, temperamentu i zainteresowań pokazać świat w którym żyje. Ukształtować w dziecku, swoim mądrym przewodnictwem, wiarę w siebie, w swoje kompetencje i wartość jako człowieka. Uczynić to można wyłącznie mając na uwadze poszanowanie godności dziecka już od pierwszych dni jego życia.
Karmienie piersią. O ile to tylko możliwe fizjologicznie, rodzicielstwo bliskości rekomenduje karmienie piersią. Do 6 miesiąca wyłącznie, a dalej jak długo się da. Podczas karmienia piersią noworodka można wyłapać wiele sygnałów komunikacji malucha z matką. Rodzi to także szczególną, naturalną więź między dzieckiem a rodzicem, która zacieśnia emocjonalną więź i buduje zaufanie.
Umiejętne stawianie granic własnych. W myśl idei, że szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci, rodzicielstwo bliskości również zachęca do mądrego stawiania granic własnych. Polega to na wyćwiczeniu w sobie umiejętności mówienia „Nie” dziecku i „Tak” sobie, w sposób nienaruszający integralności żadnej ze stron. Rodzic też ma prawo do odpoczynku, a dziecko ma prawo nie zgodzić się na wczesną porę spania. Niemniej umiejętnie wyrażone rodzicielskie „Nie” przynieść może więcej korzyści w zamian za kilka minut obrażania się na siebie. Taka postawa nauczy dzieci czytelnego określania własnych granic w przyszłości, jasnego wyrażania swoich potrzeb i szacunku do siebie jako jednostki.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.