O wyprawkach dla noworodka można znaleźć w sieci tyle informacji, że idzie dostać od tego kociokwiku. Poważnie. Praktycznie każdy szanujący się oraz absolutnie każdy nieszanujący siebie i swoich czytelników bloger dzieciowy dzieli się ze światem wiedzą na ten temat.
Szczęśliwie właścicielki niektórych blogów parentingowych mają prawdziwe własne dzieci (bo o tych, które je sobie tylko wymyśliły, żeby zarabiać kasę na pisaniu o nich, wspominać nie będę) i u nich da się znaleźć choć trochę rzetelnej, przydatnej wiedzy na temat tego, jak skompletować tę nieszczęsną wyprawkę, co w niej mieć, a czym nawet sobie tylnej części ciała nie zawracać.
Te kilka blogów przydało mi się całkiem mocno, kiedy przyszedł czas na pojawienie się na świecie moich dwóch synów – jednego ponad trzy lata temu, drugiego niecały rok wstecz od teraz. Ale nic, naprawdę nic nie jest w stanie zastąpić wiedzy zdobytej organoleptycznie, w szpitalu, na własnej skórze. Tylko tam człowiek się może dowiedzieć, z czego wyprawka dla niemowlaka musi się składać, a z czego nie. I swoim doświadczeniem w tej kwestii chcę się dzisiaj z wami podzielić. Nie tyle ku przestrodze, ile po to, żeby wam oszczędzić pieniędzy, czasu i nerwów. Kolejność nieprzypadkowa.
Położna prawdę ci powie...
Pierwsza i najważniejsza rzecz: nie istnieje coś takiego, jak uniwersalna wyprawka dla noworodka. Już się tłumaczę z tych „kontrowersyjnych” poglądów – otóż każdy szpital jest inny. W jednym mają swoje własne ciuszki dla noworodków i za Chiny Ludowe nie pozwolą wam dać swoich („Bo niesterylne! Bo nie takie! Bo nieśmakie!” A głównie: „bo tak!”), a w innym bez własnych ubranek dla maluszka was na porodówkę nie wpuszczą. Norma, przyzwyczajcie się. Najlepsza rada, jaką mam? Wybierzcie się na spokojnie do tego szpitala, w którym zamierzacie rodzić i pogadajcie z którąś położną zajmującą się przyjmowaniem porodów.
Z reguły traficie na kobiety, które doskonale wiedzą, co mówią i najlepiej ze wszystkich pracowników szpitala wiedzą, co się wam tam przyda, a co nie. Prosta matematyka: każda, która ma choćby kilka lat stażu pracy, przyjęła już co najmniej ileśtamdziesiąt porodów. Nie bójcie się ich pytać o wszystko – to one przyjmują poród, nie jakiś jeden z drugim lekarzyna, co to gdyby go samego zostawić z rodzącą kobietą, to by spanikował, zemdlał albo dostał choroby sierocej. Powiedzą wam nie tylko, co zapakować dla noworodka, ale i o maminej wyprawce się sporo dowiecie.
To, co niezbędne
Wracając do meritum - dobry wywiad to podstawa działania. Niezależnie od tego koniecznie trzeba mieć spakowane w torbę na długo przed rozpoczęciem się akcji porodowej:
- Bez tego się nie da, więc lepiej sobie je zapakować w oddzielną, małą plastikową kopertę z papierniczego (bardzo wygodna sprawa) i mieć z głowy. Musi tam być dowód osobisty, karta ciąży, ostatnie wyniki (przedostatnie i te ciut starsze też można zabrać, nie zaszkodzi) i wszystkie ewentualne wyniki innych badań lekarskich. No i oczywiście dowód ubezpieczenia;
- Najlepiej 2-3 butelki o pojemności 0,7 litra. Wystarczająco duże, żeby się solidnie napić podczas porodu i tuż po nim, a jednocześnie wystarczająco nieduże, żeby nie przeszkadzać i dać się łatwo upchnąć w jakimś zakamarku torby;
- kilka pajaców/bodziaków rozpinanych z przodu, najlepiej na całej długości. Typ ubranka dobieraj do pory roku, podczas której rodzisz, ale pamiętaj: nie ma zimnych porodówek!
- kilka pieluch tetrowych. Nawet jeśli szpital da swoje (zdarza się), to jeżeli rodzisz latem, zawsze możesz rozebrać dziecko z pajaca, w którym się właśnie zagotowuje i owinąć taką tetrówą albo nią przykryć. To znacznie bardziej humanitarne niż przegrzewanie maluszka;
- garść najmniejszych pieluszek jednorazowych. Więcej nie trzeba – jak się okaże, że musisz je mieć, to są do kupienia niemal wszędzie. Po co dźwigać zbędne kilogramy do porodu?
- skarpetki dla dziecka, tak ze 2-3 pary. I znów: jeśli rodzisz latem, pewnie na nogi ich nie będziesz zakładać noworodkowi. Skarpetki całkiem dobrze sprawdzają się jednak w roli rękawiczek-niedrapek, choć osobiście uważam, że jeśli dziecko nie rozdrapuje sobie buzi czy czegokolwiek, to nie powinno ich nosić. Powód? Taki mały człowiek poznaje rzeczywistość głównie przez dotyk, więc dlaczego mu ograniczać kontakt ze światem i mamą?
- czapeczka, ewentualnie dwie czapeczki. Raczej cienkie i bawełniane – nie ma chyba porodówki, na której byłoby zimno, więc grube czapki zupełnie nie mają sensu. Ostatecznie mogą być wiązane, ale nie muszą, a nawet nie powinny. Po co podduszać dziecko?
- maść na odparzenia. W moim przypadku to był Bepanthen – nikt i nic mnie nie przekona, że istnieje coś lepszego. Najlepiej wybrać wersję, której może używać i mama, i dziecko. A stosować tylko w razie konieczności. Mówiąc krótko: jeśli nie ma odparzeń, nie smarujemy!
- szare mydło, tak na wszelki wypadek. Nie w każdym szpitalu mają specjalne środki higieniczne dla kobiet po porodzie, a szarym mydłem można się spokojnie i bez obawy o jakiekolwiek powikłania czy uczulenia umyć. Zresztą nie tylko po porodzie...
- paczka nawilżanych chusteczek. O ile to możliwe, niech będą bez chemii. Trudno znaleźć, ale da się. Jeśli nie, niech mają tej chemii jak najmniej. Zużyją się pewnie dość szybko, ale jedna paczka to na początek aż nadto;
- ręcznik, a najlepiej dwa. Nie warto brać, jeśli są w szpitalu „na wyposażeniu”;
- kosmetyczka dla mamy, a w niej niezbędne kosmetyki plus szczotka i pasta do zębów. Najlepiej wszystko miniaturowe (z wyjątkiem szczoteczki do zębów, rzecz jasna), żeby nie zajmowało miejsca;
- flanelka typu McGyver, czyli standardowa flanelka, z której w razie potrzeby można złożyć rożek, użyć jako kołderki albo na milion innych sposobów. Bardzo przydatna sprawa;
- poduszka-jasiek. Też wielofunkcyjna - dla mamy pod głowę i dla maluszka, żeby można było go łatwiej ułożyć do karmienia;
- koszula, podkłady, podpaski i majtki poporodowe. Koszul najlepiej wziąć dwie (bo podczas porodu jedna się na pewno zużyje dość konkretnie), podkładów trzy lub cztery, podpasek paczkę (zwłaszcza jeśli chcesz rodzić naturalnie), majtek trzy pary;
- coś słodkiego, ale bez czekolady. W tym przypadku czekolada jest z wiadomych powodów be, a cukier za to jest cacy, czyli najlepsze będą... mini-bezy albo coś w podobnym guście. W każdym razie coś, co dostarczy mamie po porodzie mnóstwa energii.
Całą resztę, której tu nie ma, można na spokojnie zlecić do kupienia albo przytargania z domu po porodzie. Zawartość listy można wcisnąć do jednej średnich rozmiarów torby czy tam niedużej walizeczki, co jest bardzo wygodne – mówię z doświadczenia. I na koniec jeszcze jedna drobna rada: spakujcie sobie tę wyprawkę tak, żeby na wierzchu było to, co będzie potrzebne najpierw. To bardzo ułatwia przetrwanie porodu...