Opublikowany przez: annas82 2010-10-22 10:33:00
Robisz test ciążowy. Jesteś cała w nerwach, drżą ci ręce, pięć minut ciągnie się w nieskończoność. W końcu patrzysz na test i własnemu szczęściu nie wierzysz – są! Dwie różowe kreski! Czasami za pierwszym podejściem ta druga jest bardzo blada, wręcz się zastanawiasz – jestem w ciąży czy nie, ale tak, jesteś w ciąży, wytęsknionej, wyczekanej, w końcu! Niestety po kilku tygodniach okazuje się, że szczęście się skończyło, nie wiadomo jak, kiedy, dlaczego… Lekarz fachowo powie ci, że poroniłaś. I co dalej?
Czym jest poronienie? Jest to przedwczesne zakończenie ciąży, która trwa krócej niż 22 tygodnie, wskutek wydalenia obumarłego jaja płodowego. Płód w tym czasie jest jeszcze zbyt mały, nie dostatecznie wykształcone są narządy, aby mógł samodzielnie funkcjonować poza organizmem matki, nawet w specjalnych warunkach (inkubator).
Rodzajów poronienia jest kilka. Wyróżniamy m.in.: poronienie samoistne, które prowadzi do wydalenia w całości lub w części elementów jaja płodowego z macicy przed końcem 20 tygodnia ciąży; poronienie wywołane, które następuje wskutek działania zabiegowego lub leków; poronienie zakażone, gdy stan zapalny obejmuje elementy jaja płodowego lub żeńskie narządy płciowe; poronienie posocznicowe, mamy z nim doczynienia w sytuacji, gdy w obrębie zarówno układu krwionośnego, jak i żeńskich narządów płciowych rozprzestrzeniły się bakterie i/lub ich toksyny; poronienie nawykowe występuje w przypadku, gdy kobieta roni samoistnie trzy razy z rzędu lub więcej, poronienie zatrzymane, w którym obumarłe jajo płodowe pozostaje w macicy przez wiele tygodni.
Wiemy już mniej więcej czym jest poronienia. Kolejnym pytanie, które się nasuwa, to dlaczego? Jakie Były czy są przyczyny tego zdarzenia? Ja zastanawiałam się, co zrobiłam źle, a może, co powinnam była zrobić, żeby temu zapobiec. Medycyna podaje wiele ewentualnych przyczyn. Jeżeli chodzi o poronienia samoistnych przyczyny większości z nich są nieznane, mogą to być nieprawidłowości chromosomalne (zarodka lub płodu), które prawdopodobnie występują najczęściej, nadmierne spożywanie kawy (więcej niż 2 filiżanki dziennie), które powoduje niewielki wzrost ryzyka poronienia. Do pozostałych przyczyn zaliczono:
Ponadto wyróżniamy czynniki ryzyka, do których należy:
Pewnie czytacie to i myślicie sobie – suche fakty. Teraz coś z autopsji. Osoby, które śledzą życie na Familie.pl wiedzą, że mnie takie smutne wydarzenie spotkała. W 12 tygodniu ciąży lekarz badając mnie i wykonując usg odkrył, że moja ciąża przestała się rozwijać. Powód wizyty – ból podbrzusza, który utrzymywał się dłuższy czas (z początku myślałam, że może macica się rozciąga, miałam cc, więc myślałam, że blizna pobolewa). Podczas badania ginekologicznego lekarz od razu stwierdziła, że coś jest nie tak – moja macica była zbyt mała jak na przewidywany etap ciąży. Na usg było widać, że pęcherzyk płodowy ma nieregularny kształt, jajo płodowe prawie się nie powiększyło od ostatniego badania (ciąża przestała się rozwiać na etapie ok. 7 tygodnia od zapłodnienia, czyli ok. 10 tygodnia ciąży). Lekarz pokazał mi monitor, wyjaśnił, co na nim widać. Łzy same płynęły, na usta cisnęło się tylko pytanie DLACZEGO? Tak jak pisałam wyżej, przyczyn jest mnóstwo, ale ciężko określić, co akurat w danym przypadku zadziałało. Lekarz podkreślił, że najczęściej jest to przyczyna genetyczne, zarodek od początku miał wadę, która nie pozwoliła na dalszy rozwój. Siła natury, naturalna selekcja. Bardzo smutne, acz prawdziwe. Tylko, dlaczego akurat mnie to spotkało? – takie myśli kłębiły się w głowie. Kolejnym krokiem jest pojawienie się w szpitalu, gdyż w moim przypadku nie było żadnego krwawienia, ani skurczów. Miałam poronienie zatrzymane, obumarłe jajo płodowe pozostawało w macicy ok. 3 tygodni, więc żadnych dodatkowych komplikacji na szczęście nie miałam (gdy trwa to dłużej niż 5 tygodni może wdać się zakażenie). Przyjęto mnie na oddział, lekarz zrobił usg, które potwierdziło to, co było w skierowaniu, pobrano mi krew i przykazano nic nie jeść i nie pić następnego dnia rano, bo zabieg będzie wykonany w pełnym znieczuleniu. O godzinie 6 rano dostałam trzy tabletki dopochwowe, które miały wywołać krwawienie i wywołać skurcze (podobne do porodowych, choć moim zdaniem dużo mniej bolesne). Po ok. 2-3 godzinach zaczęłam krwawic, najpierw trochę, potem coraz bardziej. Następnie dostałam ponownie dawkę tych samych leków, które spowodowały, że skurcze były na tyle duże, że moje ciało samo zaczęło wydalać tkanki znajdujące się w macicy. Dopiero wtedy lekarz mający wykonać zabieg zdecydował, że to już. Od podania pierwszej dawki tabletek do zabiegu minęło ok. 6 godzin. Jak wyglądał sam zabieg nie wiem. Tak jak pisałam zabieg wyłyżeczkowania macicy przeprowadzany jest pod znieczuleniem ogólnym. Widziałam tylko jak mnie przygotowano, potem dożylnie dostała dawkę „głupiego Jasia” i następną rzeczą, jaką pamiętam była pielęgniarka stojąca przy moim łóżku. Wybudziłam się dopiero po ok. godzinie, w sumie to mdłości i wymioty mnie otrzeźwiły. Czasami organizm tak reaguje na ogólne znieczulenie, więc to żadna nowość, choć ja coś takiego przeżyłam pierwszy raz. Czułam się dobrze, brzuch bolał tak jak przy krwawieniu miesiączkowym. Z początku dość mocno krwawiłam, ale po 1-2 godzinach krwawienie się uspokoiło i zostałam wypisana ze szpitala. Wieczorem odebrał mnie mąż i noc spędziłam już we własnym łóżku. Kolejne dni to przedłużona „miesiączka”, u mnie krwawienie trwało ok. 10 dni, nie licząc plamienia, które trwało jeszcze 4 dni. Normalnie po ok. 5-6 dniach mam spokój. Z początku podbrzusze bolało dość mocno, choć zdarzyło mi się, że przy standardowej miesiączce miałam gorsze bóle. Tyle o fizycznym aspekcie poronienia.
Z psychiką jest gorzej. Niby czuje się dobrze, ale są momenty, że łzy same napływają do oczu i nie można ich zahamować. Niby staram się o tym wydarzeniu nie myśleć, a i tak myślę. Chcieliśmy tego dziecka, bardzo się ucieszyliśmy, gdy w końcu okazało się, że jestem w ciąży. Niestety ktoś lub coś zdecydowało, że nasze dziecko się nie urodzi… Osoby, z którymi rozmawiałam po tym przykrym wydarzeniu pocieszały, mówiły, że na pewno następnym razem się uda, że muszę zapomnieć o tym, co przykre i żyć dalej. Doceniam wszystkie te słowa, ale ja na pewno nie zapomnę. Jestem pewna, że żadna kobieta nie zapomina. To fakt, trzeba żyć dalej, jeśli jest taka możliwość i chęci, starać się o kolejne dziecko, bo w końcu dzieci to sens naszego życia. Czasami są niegrzeczne, nieposłuszne, nawet sprawiają nam zawód, ale nasze życie było by takie puste i smutne bez nich.
Chciałam też poruszyć inną kwestię związaną z tematem mojego artykułu. Wiele kobiet, które doświadczają straty dziecka nie wie, że należy im się urlop macierzyński zgodnie z art. 180¹ § 1 ustawy - Kodeks pracy. Artykuł ten mówi, że: „W razie urodzenia martwego dziecka lub zgonu dziecka przed upływem 8 tygodni życia, pracownicy przysługuje urlop macierzyński w wymiarze 8 tygodni po porodzie, nie krócej jednak niż przez okres 7 dni od dnia zgonu dziecka. Pracownicy, która urodziła więcej niż jedno dziecko przy jednym porodzie, przysługuje w takim przypadku urlop macierzyński w wymiarze stosownym do liczby dzieci pozostałych przy życiu.” Wspomniane 8 tygodni jest liczone od dnia wykonania zabiegu („urodzenia dziecka”). Obowiązkowo trzeba wykorzystać 7 dnia tego urlopu, czy kobieta wykorzysta pozostałe 7 tygodni zależy od nie samej (można skorzystać tylko z części – ja w sumie wykorzystałam 3 tygodnie). Do zakładu pracy trzeba się zgłosić z aktem urodzenia (do odebrania w Urzędzie Stanu Cywilnego w miejscowości, pod którą podlega szpital, w którym odbył się zabieg), kopią zgłoszenia przesłanego ze szpitala do USC (urzędniczka dała mi go z własnej inicjatywy, ale pewnie jeśli się poprosi to też dadzą taka kopię) i odręcznym wnioskiem, w którym określamy ile ma trwać urlop (data od-do). Myślę, że jest to przydatna informacja, gdyż nie każda kobieta czuje się na siłach żeby krótko po tak smutnym wydarzeniu wracać do pracy. Ja się nie czułam…
Podsumowując, życzę nam kobietom, aby takie wydarzenia spotykały nas jak najrzadziej. Nie napisze NIGDY, bo niestety wpisane jest to w nasze życie i choć nie każdą z nas to spotkało lub spotka, gro naszej babskiej populacji przeżyło lub niestety przeżyje takie smutne wydarzenie jak strata oczekiwanego dziecka. Łączę się w bólu z tymi, które tego doświadczyły i jeszcze raz powtarzam – nie zapominajcie o TYCH dzieciach. Zachowajcie je w sercu, te nasze małe aniołki, ale znajdźcie siły by walczyć dalej i wtedy zapewne, którego dnia dane nam będzie tulić w ramionach upragnione dzieciątko. Trzymam kciuki!
www.poronienie.pl
www. mediweb.pl
www.pip.gov.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
annas82 2011.05.05 12:51
Nie traćcie nadziei...:)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.