O życiu i śmierci z ks. dr hab. Marianem Machinkiem z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Umieranie to najtrudniejszy egzamin, jaki człowiek powinien przeżyć z godnością — mówi ks. dr hab. Marian Machinek, kierownik Zakładu Teologii Moralnej Wydziału Teologii UWM w Olsztynie
— Ostatnio wróciłam po raz kolejny do lektury pięknej książki „Oskar i Pani Róża”. Na ostatnim etapie życia najważniejszym staje się towarzyszenie osobie umierającej. W czasie ostatnich dni tracą znaczenie wszelkie aspekty medyczne, ich miejsce zajmuje ciągła obecność przy chorym. Ewangelia mówi: „Byłem chory, a przyszliście do mnie”. Czy my chrześcijanie nie powinniśmy więcej mówić o potrzebie towarzyszenia chorym i umierającym?
— Zdecydowanie tak, chociaż nie jest to temat łatwy. Kto towarzyszy umierającym, musi się nieuchronnie zmierzyć z perspektywą śmierci, również własnej, a od tego wielu współczesnych ludzi ucieka. Ale tak, jak człowiek potrzebuje pomocy życzliwych rąk, by przyjść na świat, tak też inne życzliwe ręce powinny go podtrzymywać na ostatnim etapie jego życia. Umieranie to najtrudniejszy egzamin, jaki człowiek powinien – jak wszystkie inne trudne momenty życia – przeżyć z godnością.
— Każdy człowiek ma prawo do godnego umierania. Czy ma też prawo do decydowania o tym, kiedy umrzeć? Czy ma prawo do podjęcia decyzji o zaprzestaniu leczenia wiedząc, że leczenie jest tak naprawdę jedynie przedłużeniem cierpienia?
— Decyzja o tym, kiedy umrzeć i decyzja o zaprzestaniu leczenia to są jednak dwie różne sprawy. Ta pierwsza bazuje na przekonaniu o tak daleko idącej autonomii, że człowiek miałby prawo nawet do samobójstwa. Ta druga natomiast oznacza rezygnację ze środków, które w obliczu nieuchronnej śmierci są nieskuteczne, a do tego bolesne. Chrześcijanin
jest przekonany, że jedynym Panem życia jest Bóg i dlatego człowiekowi nie wolno samowolnie decydować o tym, kiedy chce umrzeć. W przypadku
jednak zbliżającej się śmierci wolno zrezygnować ze środków nadzwyczajnych. Podstawą takiej decyzji nie jest chęć zawłaszczenia władzy nad życiem i śmiercią, ale zgoda na własny los, który chrześcijanin interpretuje jako wolę Bożą.
— Czym więc tak naprawdę jest uporczywa terapia i jak ma się do eutanazji?
— Zasadnicza różnica tkwi z jednej strony w celu, jaki przyświeca działającemu (pacjentowi bądź lekarzowi), a z drugiej – w wyborze środków. W przypadku eutanazji bezpośrednim celem działania (albo zaniechania) jest spowodowanie śmierci pacjenta na jego (czasami jedynie
domniemaną) prośbę. Również wybór środków jednoznacznie zmierza w tym kierunku. W przypadku terapii uporczywej celem nie jest ani skracanie,
ani wydłużanie życia chorego, ale uchronienie go przed dodatkowymi cierpieniami, gdy w zakresie terapeutycznym nie można już nic dla niego zrobić. Rezygnacja z działań nadzwyczajnych, nieproporcjonalnych, a do tego zazwyczaj kosztownych i bolesnych oznacza po prostu niestawianie przeszkód nieuchronnej śmierci.
— Jak w trudnych sytuacjach powinna zachować się rodzina? Z jednej strony chciałaby ulżyć cierpieniu, z drugiej chciałaby, aby osoba im bliska pozostała przy życiu, łudząc się, że jednak kiedyś wyzdrowieje.
— Jest to dla najbliższych bardzo trudny egzamin. Najgorsze - obok świadomości, że zbliża się rozstanie - jest chyba poczucie bezsilności wobec cierpień umierającego. Na szczęście medycyna może coraz lepiej łagodzić fizyczny ból, co nie pozostaje bez wpływu na psychiczne i duchowe
cierpienie. Wielu umierających chciałoby spędzić ostatnie chwile we własnym mieszkaniu. Tym, co powstrzymuje rodzinę przed wzięciem umierającego do domu jest obawa przed trudami pielęgnacji, ale także poczucie braku kompetencji w przypadku nieprzewidzianego rozwoju sytuacji. Warto wtedy nawiązać kontakt z hospicjum domowym. Obecność pracowników hospicyjnych i ich praktyczne rady sprawiają, że łatwiej można najbliższym umierającym spełnić ich pragnienie powrotu do domu.
Weronika Rybicka,
za Gazetą Olsztyńską