Opublikowany przez: Mama Tymka 2011-05-03 09:38:11
O tym, że stereotyp zazwyczaj jest tylko stereotypem wiemy nie od dziś. W przypadku tego, który właśnie omawiam jestem przekonana, że dokładnie tak jest.
W statystycznej rodzinie gdzie mama siedzi w domu i dogląda dzieci, a tata pracuje zawodowo można doszukać się powodów dlaczego dzieci wybierają tego a nie innego rodzica. Mama siedząca w domu ma dla dziecka więcej czasu, bardziej je zna i rozumie. I to mama zazwyczaj jest tą, która pociesza, przymyka oko, ma więcej cierpliwości i zrozumienia dla przewinień. Z tego powodu pociecha jest do niej bardziej przywiązana i u niej szuka oparcia. Z drugiej strony rodzic, który pracuje (powiedzmy statystycznie jest to tata) jest tym rodzicem, który cieszy się większym powodzeniem właśnie dlatego, że zazwyczaj go nie ma. I dlatego, że czas spędzony z dzieckiem jest wyjątkowy. Wie o tym chyba każdy rodzic, który chodzi do pracy.
Ale rozważania na temat stereotypu „córeczka tatusia” i „synuś mamusi” należało by zacząć od tego, że sformułowania te nie są wynikiem wyboru dziecka, ale wyboru dokonanego przez rodzica. Bo wiemy już dzieci najczęściej bardziej lgną do tego z rodziców, który poświęca im więcej czasu, „fajniej” się z nimi bawi, czy jest dla nich „łaskawszy”. Nie kierują się jakąś niepisaną zasadą przeciwwagi i wymiany płci. I choć stereotyp o córeczce tatusia absolutnie kłóci mi się z tym wg którego ojcowie wolą mieć synów, to jestem przekonana, że za taki stan odpowiedzialny jest właśnie rodzic a nie dziecko. Bo z czym kojarzy nam się córeczka tatusia? Mi z rozpieszczaniem i pozwalaniem na wszystko. Z ojcem, który świata poza córką nie widzi. Z takim tatusiem, dla którego córka jest oczkiem w głowie i dla której można góry przenosić. W przypadku „synusia mamusi” jest identycznie.
Myślę i myślę nad tym stereotypem i wymyśleć nie mogę. Przynajmniej nic sensownego co by do mnie przemawiało. Może taki podział tkwi gdzieś podświadomie w głowach rodziców? Może wynika to poniekąd z naszej orientacji seksualnej… nie żebym doszukiwała się jakiś dewiacji, ale zwyczajnie na przysłowiowy „chłopski” rozum próbuję to sobie wyjaśnić. Może to, że w życiu wybieramy partnerów o określonej płci powoduje, że mamy słabość do córki lub syna? Słabość, która oczywiście nie ma z seksualnością nic wspólnego.
Wiem jedno – takie przypadki się zdarzają. Choć nie są zasadą. Tak samo jak można spotkać tatusia „zakochanego” w córce czy mamę która świata poza synem nie widzi, tak samo można spotkać rodziców dla których te frazy są tylko stereotypem. Sama jestem córeczką tatusia. Ale moi bracia synkami mamusi nie byli. I mam nadzieję, że w rodzinie, którą teraz tworzę też nie będzie takich podziałów. Bo śmiem twierdzić, że ten stereotyp jest dla dziecka krzywdzący. I dla związku jaki tworzą jego rodzice. Dziecko powinno być dzieckiem obojga rodziców i każde niezależnie od płci zasługuje na taką samą uwagę oraz miłość. A dla mamusi czy tatusia najważniejszy powinien być… partner.
Skleciła Kaśka K. (mama Tymka)
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
alanml 2011.05.07 21:44
Kaśka a może to zazdrość matki o córkę w stosunku do męża/taty i odwrotnie taty o syna do mamy/ żony? Instynktownie?
Mama Julki 2011.05.05 10:25
U nas to ja siedzę w domu, a mimo to córka jest "córeczka tatusia". Bo to za nim tęskni, to on częściej się z nią bawi (wbrew pozorom mama siedząca w domu nie ma czasu wyłącznie na zabawę). Nie uważam tego za coś złego. Mi "córeczka tatusia" nie kojarzy się z rozpieszczaniem, a z tym, jaka więź łączy tych dwoje.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.