Nazwy niektórych zawodów w formie żeńskiej z powodzeniem funkcjonują w naszej kulturze: choćby fryzjerka, nauczycielka czy ekspedientka. Jednak nie dotyczy to wszystkich profesji. Ciągle niechętnie używa się żeńskich końcówek mówiąc o takich zawodach jak: psycholog (psycholożka), pedagog (pedagożka), lekarz (lekarka), architekt (architektka), dietetyk (dietetyczka) i wiele, wiele innych.
I tak mamy: lekarz Kowalską, dietetyk Malinowską i pedagog Iksińską. A słyszeliście, żeby jakiś facet pracujący jako pielęgniarz mówił o sobie "Jestem pielęgniarką"??? Nie, bo brzmiałoby to przecież głupio i śmiesznie! A tymczasem kobiety wciąż wolą nazywać swoją profesję w fromie męskiej...
Z czego to wynika? Przeczytałam ostatnio artykuł na pewnej stronie kobiecej, z którego wynika, że kobiety czują się większymi profesjonalistkami mówiąc o sobie w formie męskiej! I szczerze mówiąc, chyba coś w tym jest... A więc to, co męskie jest lepsze, a to co kobiece gorsze? Z jakim nazewnictwem Wy się spotykacie na co dzień i jakiego używacie wobec siebie samych? Co sądzicie o tym zjawisku?