Różnie to bywa. Jeśli chodzi o buty, to te na zimę, czy jesień kupuję zawsze solidne i drogie. Na takie nie żałuję wydać nawet 500zł. Jednak jeśli chodzi o letnie klapki, sandały, czy nawet balerinki, to wolę kupić 5 par tańszych, niż jedne porządne ;) Takie buty tak czy inaczej szybko się niszczą i brudzą (wiadomo w lecie chodzimy w bosych stopach i nie zawsze po tylko czystym podłożu). Raz kupiłam sobie sandały z jasnej skórki za prawie 200 zł i po jednym sezonie wyglądały jak "pożal się Boże" (zwłaszcza w środku). Żal wyrzucić, ale wstyd się w nich pokazywać. A takie za 19,99 zł jak się zniszczą, to mnie serce nie boli jak przyjdzie je wyrzucić. Poza tym jak mam 10 par letnich butów, to zawsze łatwiej je do wszystkiego dopasować ;)
Z ubraniami, to mam swoje ulubione marki i się ich trzymam, bo wiem, że pochodzę w nich dłuugo i nic się z nimi nie stanie. To się tyczy ubrań zarówno dla mnie, jak i dla Męża, czy Szymciura.
Z jedzeniem lubię eksperymentować, ale tylko jak Męża nie ma, bo on ma wyczulony smak i przyzwyczaja się do marek. Jak kupię jakąś tańszą wersję czegokolwiek, on od razu pozna i mi robi wywody, że przecież nie musimy oszczędzać, że stać nas na "normalne jedzenie" - normalne czyli znanych firm - ot, taki francuski piesek z tego mojego Męża Nawet głupia vegeta (uwielbia nią posypywać frytki), to musi być vegeta, a nie jakieś "warzywko".