Klasa maturalna, lekcja matematyki i klasówka powtórkowa z trygonometrii. Matematycznym orłem nie byłam i nie jestem, a trygonometria szczególnie mi nie po drodze.
Siedziałam w ławce z najlepszą uczennicą (matko, alez ona miała głowę i pamięć do wszystkiego) i męczyłam te zadania. Nasz matematyk, bedący równoczesnie wicedyrektorem, miał sokoli wzrok jeśli chodzi o ściągi. Wiedząc o tym nigdy u niego nie ściągalismy, tylko włączalismy tryby naszych mózgownic na najwyższy poziom...Tyle, że mnie nawet to nie pomogło. Mało tego siedziałyśmy w pierwszej ławce, A Zielony z uśmieszkiem łypał na mnie wzrokiem doskonale zdając sobie sprawę, że ja tylko udaję, że cokolwiek rozwiązuję.
Moja koleżanka uwinęła się w 20 minut i nauczyciel poprosił ją, by mu kawę przyniosła (jego gabinet dosłownie za winklem się znajdował) Po powrocie koleżanki, zielony rzekł do niej:"Pomóż Wiśniówie, bo się biedaczysko męczy" Tym sposobem koleżanka zdązyła rozwiązać mi zadania na 3+ (na więcej czasu nie starczyło).
Ten sam nauczyciel, równiez klasówka i Zielony dyktuje nam zadania. mieliśmy w klasie dziewczynę, która do dziś o sobie mówi "tuman matematyczny". Jak przygotowywała się do sprawdzianów to uczyła sie na pamięć. Nawet jak pojeła o co chodzi w zadaniu, ale zmienilo jej się np. literki, to ni w ząb nie potrafiła sobie poradzić.
Tak też i przygotowała się do owej klasówki. Zadania napisała i siedzi. Zielony zerka, ja zerkam, a ona ze łzami w oczach siedzi i nic. W końcu ją zapytał czy się uczyła. Ona, ze tak, ale miała xyz, a tu jest abc. co zrobił Zielony? Napisał jej te same zadania, ale z literkami xyz. Dzięki temu klasówkę napisała na ...3+