La vita è bella ! - subiektywne migawki z Toskanii
Na początku są marzenia. Później przegląda się setki przewodników i map, planuje, pakuje się i w końcu przychodzi ten dzień, kiedy otwiera drzwi i wychodzi. Na spotkanie z przygodą…Słoneczna Toskania. Aby się tam dostać, najpierw podróż samochodem: Czechy, Słowacja, słynna węgierska Route 86, Słowenia, Chorwacja, znów Słowenia gdzie zabawiliśmy kilka dni i… wreszcie Włochy. Zachwycające krajobrazy, ocean zapachów i smaków. Toskania... Nie będę szczegółowo opisywać cudów tu zgromadzonych, znajdzie je każdy w przewodnikach - lepszych, gorszych. Bardziej precyzyjnych, mniej, wszystko jedno, gdziekolwiek się tu pojedzie, trafi, na cokolwiek zagapi, będzie miło. Byle się nie śpieszyć i nie oczekiwać w potocznym tego słowa znaczeniu „atrakcji” bo ich nie znajdzie. Najlepiej się włóczyć, bez zobowiązań, cienia przymusu, bez planu, od niechcenia… Sami zwiedzaliśmy tu wszystko po raz pierwszy z przewodnikiem w ręce - tyle, że tu za każdym tu rogiem, jest dzieło sztuki, na każdym kroku jest coś wartego uwagi…Pyszne jedzenie, doskonałe wino – czy można chcieć więcej? Tylko obecności najbliższych... Jednak i to się udało!
Migawka pierwsza - Castglion Fiorentino. To nasze pierwsze spotkanie z miasteczkami Toskanii. Wychodząc z samochodu - uderza nas w nosy feeria zapachów kwitnących rododendronów. Zapach jest tak zniewalający, że wręcz otumania, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Miasteczko jak setki innych – opasane murami, wąskie, brukowane i strome ulice, wysoka wieża starego miasta… Jednak, jako że pierwsze – na długo zapada w naszą pamięć. Naszpikowane zabytkami, zakonserwowane przez czas tkwi w swym miejscu niezmiennie przez stulecia i…żyje. Na ulicach między domami suszy się pranie, po wąskich uliczkach przetaczają się skutery i o dziwo - samochody. Z piekarni na rogu rozchodzi się zapach świeżego pieczywa, który wywołuje dziwne ssanie w naszych żołądkach… Z góry rozciąga się aż po horyzont widok z falującymi wzgórzami i miastami na wierzchołkach najwyższych z nich. Turystów jakoś nie widać – sami miejscowi.
Migawka druga – Montepulciano. To miasto zajmuje już miejsca niejednego przewodnika. Jest dużo większe, usytuowane na wąskiej grani stromego wzgórza, dookoła którego kilometrami ciągną się winnice. Jest tu też dużo turystów – słychać wiele języków świata. Montepulciano to miasto niemal w całości renesansowe. Co prawda powstało dużo wcześniej, jednak to w renesansie zostało przebudowane w obowiązującym stylu i w całości, w tym stanie tkwi do dziś. Jego jednolity zespół urbanistyczny sprawia wrażenie przeniesienia się w czasie. Oczywiście pomaga w tym przemysł turystyczny, który oferuje wiele, by właśnie tak było. Niezliczone ilości sklepików, lokali gastronomicznych czy warsztatów rzemieślniczych działa w swym miejscu od setek lat – nie zmieniając przy tym, o ile to oczywiście możliwe, swego wystroju. Zespół renesansowych pałaców i kościołów opasa labirynt wąskich uliczek, którymi - jeśli podąża się w górę - dochodzi się do Pizza Grande czyli rynku głównego, najwyżej położonego punktu miasta. Tu również toczy się normalne życie – jeżdżą legendarne fiaty 500 i skutery. W tym mieście można się naprawdę zatracić i spędzić w nim kilka dni, odkrywając ciągle coś nowego. My niestety nie mamy tyle czasu – próbujemy miejscowych specjałów Lardo – chleba ze słoniną, pesto, ziołami i oliwą sporządzonych według oryginalnej XVI-wiecznej receptury i podążamy dalej…
Migawka trzecia – Montalcino. Kolejne klasyczne toskańskie miasto na wzgórzach. Tym razem prawie w całości zachowało średniowieczny zespół urbanistyczny. Wewnątrz pełnego pierścienia murów miejskich, urocza plątanina wąskich uliczek z równie wąskim rynkiem, gdzie stoi ratusz. Obok pizzeria, gdzie pierwszy raz kosztujemy prawdziwej, włoskiej magrherity ciętej w trójkąty za pomocą zwykłych nożyczek… Na wzgórzu znajduje się rocca - średniowieczna twierdza, pod murami której miejscowe chłopaki grają, nie zważając na nic, w swoją calcio…Wewnątrz murów twierdzy ludzi jak na lekarstwo. Słychać za to donośne krakanie wron, które rozsiadły się na wieżach dookoła. Echo, potęgując ich krakanie powoduje ciarki na plecach… Średniowiecze nie chce puścić ze swych objęć. Zerkamy jeszcze na fascynujące panoramy winnic i gajów oliwnych i…wsiadając do naszego pojazdu z powrotem przenosimy się w XXI wiek.
Migawka czwarta – Talamone. To docelowe miejsce naszej eskapady, gdzie mieszkamy przez cały czas naszego pobytu w Toskanii. To małe, portowe miasteczko usytuowane na skalistym cyplu, na południowym krańcu gór Uccellina, ponad falującym Morzem Tyrreńskim. Czubek cypla wieńczy średniowieczna twierdza, jednak samo miasto jest dużo starsze – zostało założone przez Etrusków. Na północ od miasta ciągną się urwiste, strome klify parku narodowego Maremaa. Na południe natomiast teren się wypłaszcza i około 4 km dalej rozpoczynają się długa, kilkukilometrowa, piaszczysta plaża. Zatokę Talamone upodobali sobie zwolennicy sportów wodnych, zwłaszcza tych gdzie chodzi również o wiatr. Wieje tutaj codziennie – stąd mrowie rozmaitych surferów, wind-surferów, kite-surferów…Ten wiatr podczas upałów nie jest taki zły.
Migawka piąta – Monte Argentario. To duża, stroma i wysoka (631 npm) góra wynurzająca się wprost z morza naprzeciwko zatoki Talamone. Była by wyspą, gdyby nie trzy groble, które łączą ją ze stałym lądem – tworząc półwysep. Środkowa grobla z miastem Orbotello – łączy się z górą mostem, pozostałe dwie są piaszczyste i porośnięte lasem piniowym. Monte Argentario wabi mnie już od pierwszego dnia pobytu. Nie będę ukrywała, że planowaliśmy jej zdobycie rowerami jeszcze w Polsce. Któregoś dnia budzimy się bardzo wcześnie i o godz. 6:30 już jedziemy. O tej porze powietrze jest jeszcze rześkie i można rozpocząć wspinaczkę bez katowania się. Na sam wierzchołek prowadzi kręta, czasami dziurawa, asfaltowa droga. Po drodze mijamy klasztor, maszty stacji telewizyjnych Rai Way i docieramy pod sam wierzchołek, gdzie siatka i napis: ZONA MILITARE. Teren wojskowy. Podziwiamy więc niesamowite widoki na morze, wyspę Giglio i za chwile pędzimy z zawrotną prędkości, pokonując strome zakręty - w dół. Tuż po godz. 9:00 jesteśmy już z powrotem i zasiadamy do śniadania..
Migawka szósta - Cosa. Monte Argentario połączone jest ze stałym lądem trzema groblami. Przy początku południowego półwyspu znajduje się cypel z miasteczkiem Ansedonia. Tam, na wierzchołku cypla odkryciem jest dla nas zespół ruin antycznego miasta Cosa, założonego w roku 273 p.n.e. Sam kompleks ruin daje wyobrażenie o wielkości dawnego miasta - trzeba przyznać, że było dość spore. U wejścia znajdują się mury zbudowane z olbrzymich, wyciosanych chyba przez cyklopy kamieni. Miejscami pozostały mury budowli, które jeszcze dziś mają ok. 8-miu metrów wysokości! Widać pozostałości forum, term i doskonale zachowane brukowane miejskie drogi. Brukowane, tylko że jeden kamień ma często około 0,5 – 1 metra wielkości. Wrażenie sprawia też strategiczne umiejscowienie miasta – z wierzchołka cypla widać morze na dziesiątki kilometrów…
Migawka siódma – Saturnia. Kolejny toskański cud natury. To siarczane źródła z gorącą wodą, która spływając wodospadami w dół – utworzyła kaskady naturalnych basenów skalnych. Ulgą dla duszy i ciała jest zanurzyć się w ciepłej wodzie cascate (jak brzmi ich włoska nazwa) i moczyć godzinami, przybierając różne pozy i pozwalając spadającej wodzie na masowanie wszystkich części ciała. Rozpłynąć się w błogostanie, czekając aż pomarszczą się opuszki palców a skóra stanie się aksamitna w dotyku. To nic, że zapach siarki jest trudny do zmycia przez kilka następnych dni, a ubrania w których tam przybyliśmy, nadają się już tylko do prania…
Migawka ósma – Pitigliano. Czytałam gdzieś, że zakręt, na którym po raz pierwszy staje się oko w oko z Pitigliano jest strasznie niebezpieczny dla kierowców. Jest w tym mnóstwo prawdy – to co z niego widać – jest tak niesamowite, że może nierozważnych doprowadzić do tragedii. Zatrzymując samochód na zakręcie ma się ochotę krzyczeć ze zdumienia i zachwytu. To, co ukazuje się naszym oczom jest czymś niewyobrażalnym, magicznym, niemożliwym wręcz, by istniało naprawdę. Widok miasta wznoszącego się strzeliście na pionowym, tufowym zboczu, wielkiego akweduktu i przyklejonych wręcz do pionowych skał domów – sprawia wrażenie olbrzymiej dekoracji filmowej z wielkim budżetem Hollywood. A jednak to rzeczywistość. To miasto istnieje naprawdę i żyją w nim ludzie. Jest wąskie – jak grań na której wisi i ciasne – uliczki zdają się jeszcze węższe. Jego wnętrze robi wrażenie, jednak widok z zewnątrz wręcz rzuca na kolana.
Migawka dziewiąta - Parco Naturale Della Maremma. Jeden z nielicznych, niezagospodarowanych odcinków włoskiego wybrzeża. Zamieszkany przez mnóstwo ptaków, dzików, półdzikich koni i lisów. O istnieniu tych ostatnich przekonaliśmy się dobitnie, o czym później. Park zajmuje obszar gór Monti dell’Uccellina, ciągnących się na północ od Talamone oraz moczary obok nich. Strome, pionowe klify schodzą tu wprost do morza, na północy parku znajduje się jednak wspaniała, kilkukilometrowa piaszczysta plaża. Aby się do niej dostać, przejeżdżamy na rowerach około 15 km od miasteczka Albarese, dokąd dojeżdżamy samochodem. Trasa rowerowa prowadzi północnymi krawędziami gór, jest płaska i doskonale oznaczona. Plaża – marzenie. Żadnych szpecących bud, knajp i całego tego turystyczno-komercyjnego folkloru. Tylko morze, góry i dzika przyroda. Gdy leżymy, aby schronić się przed słońcem, pod zaimprowizowanym z płachty biwakowej zadaszeniem – zakrada się do nas lis i porywa papierową torebkę z prowiantem. Na szczęście głośno reaguję i lis uciekając, zahacza o gałązkę, gubiąc większą część łupu. Dzięki temu nie umieramy tego dnia z głodu…
Migawka dziesiąta – San Galgano. Cysterskie opactwo Abbazzia di San Galgano jest jedną z największych we Włoszech budowli gotyckich. Właściwie nie budowlą, lecz ruiną – bez dachu, z nawami porośniętymi trawą, niebem i chmurami widocznymi przez rozetę. Budowla jest przez to bardzo romantyczna – zanurzona wśród pól i lasów jawi się z daleka niczym samotny statek na morzu. Odkąd w XV wieku popadła w ruinę, trwa w tym stanie do dziś. W jej wnętrzu znajduje się teraz scena teatralna, a główną nawę wypełniają niebieskie jak niebo zamiast dachu – krzesełka. Sceneria to nietypowa, ale zarazem niezwykle klimatyczna do wystawiania sztuk teatralnych, które od czasu do czasu mają tu miejsce. Stare mury i dekoracje pamiętają jeszcze wiek XII, zachwyca doskonale zachowany stan budowli i liczne detale architektoniczne. Można wręcz rzec, że kościół jest cały – brakuje mu tylko dachu nad głową. Łatwo tu wpaść w zadumę nad przemijaniem. Jakością budownictwa też.
Migawka jedenasta – San Gimignano. Czyli ujmując temat jak najkrócej – średniowieczny Manhattan. Strzelające pod niebo wieże nasuwają jednoznaczne skojarzenia z budowlami Nowego Jorku. Miasto pochodzi z VIII-go wieku, jest niesamowicie monumentalne, usytuowane na prowincji i doskonale zachowane. Co prawda z 72 wież, które kiedyś się w nim mieściły do dzisiejszych czasów przetrwało zaledwie 15 – i tak robi piorunujące wrażenie. Wieże stanowiły w przeszłości ostatni punkt obrony. Każda rodzina miała swoją. Gdy mury miejskie zostały sforsowane przez nacierającą armię – ostatnią deską ratunku było dla mieszkańców wejście do wysokiej, doskonale zaopatrzonej wieży, skąd mogli bronić się jeszcze przez długi czas. Wejście do wieży znajdowało się wysoko nad ziemią. Prowadziły do niego drewniane schody, które palono za sobą – uniemożliwiając jej zdobycie przez oblegające wojska. San Gimignano jest niewątpliwie perłą wśród toskańskich miast. Poprzez swoją niepowtarzalność ściąga rzesze turystów z całego świata. Mocna rzecz. Naprawdę warta uwagi i pobłądzenia wśród wąskich, zacienionych uliczek, gdzie na każdym kroku odkryć można jakąś perełkę. Zdumiewa jednolity, średniowieczny charakter miasta jak i jego stan, który można określić jako bardzo dobry.
Oczywiście toskańskie migawki to również codzienny śmiech, zabawy z synem czy wodne szaleństwa... Gdyby opisać tylko to, co zobaczyliśmy i doświadczyliśmy podczas jednego wyjazdu – wyszedłby niezły tom. Właściwie o tym kawałku świata można napisać jedno – jeśli wyciągniesz aparat i skierujesz gdziekolwiek obiektyw – możesz powiedzieć: JEST DOBRZE. Mnogość miejsc, które czarują swym niepowtarzalnym klimatem jest taka, iż wystarczy na lata…Tego bogactwa nie da się doświadczyć, przeżyć, spróbować w czasie jednego wyjazdu. Jedno jest dla nas pewne: znaleźliśmy swoje miejsce, gdzie chcemy wracać tak często, jak to tylko będzie możliwe…
Najlepsze wakacje? Zawsze z rodziną i zawsze aktywnie!