Planeta MKategorie: Żyj chwilą, Zainteresowania, Podróże Liczba wpisów: 51, liczba wizyt: 173014 |
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 23-10-2014 22:50
radośnie aczkolwiek nie bez przeszkód powróciliśmy już z wyprawy do Peru...oj ile to my się najeździliśmy, nalataliśmy, nachodziliśmy! Oj ile było emocji :) Czas zdać wstępną relację z naszej podróży! Podróżowanie jak wiadomo nie obyłoby się bez przemieszczenia swoich szanownych czterech liter w przestrzeni. My mieliśmy dwa główne środki transportu: samoloty, którymi łącznie przelecieliśmy ponad 25 000 km oraz samochód, którym zjeździliśmy całe Peru. Oczywiście korzystaliśmy również z mniej wygodnych form komunikacji - w trakcie ich użytkowania cieszyłam się jednak, że są to absolutne wyjątki :) Ale od początku:
1. Samoloty liniowe: czyli zaczynamy od angielskiego poczucia humoru...odprawę na dwunastogodzinną podróż do Limy mieliśmy w Londynie. W iście urlopowym stylu zjawiliśmy się na lotnisku z dużym wyprzedzeniem aby na spokojnie delektować się urokami London Gatwick. Odprawiał nas przemiły pan, pożartowaliśmy sobie, pośmialiśmy się i poszliśmy do bramek z kartami pokładowymi na "najlepsze miejsca w samolocie" - z oknem i miejscem na nogi jak obiecywał ów przemiły anglik! Cóż... nie wiem jakiej długości nogi miał ten pan ani jakie cuda potrafił widzieć przez ściany ale nasze miejsca wglądały tak:
Dodać muszę, że miejsca znajdowały się tuż przy samej toalecie, dzięki czemu całą podróż spędziliśmy trącani przez wędrujących współpasażerów oraz na wąchaniu środków odkażających :) Na szczęście po dotarciu do Cusco już pierwsze widoki zrekompensowały nam tą odrobinę złośliwości londyńskiej obsługi :)
2. Podróżowanie mniejszymi środkami transportu:
Pierwszym (i jednocześnie najmniejszym) środkiem transportu był Tuk-Tuk (nie wiem czy w Peru tak się on nazywa ale tak właśnie się prezentował). Przyjemność dowozu z jednego końca Puno na drugi kosztowała nas 6 soli czyli w przybliżeniu 7,2zł. W trakcie jazdy towarzysze podróży mieli ze mnie chyba niezły ubaw ponieważ Tuk-Tuk łaskotał mnie w stopy a ponieważ u mnie co w sercu to i na zewnątrz- całą drogę podrygiwałam , machałam nogami i śmiałam się na cały głos :)
Drugi mniejszy środek transportu to Cesna - mini samolot, którym całe życie chciałam polecieć (chyba to marzenie brało się z setek romantycznych filmów, którymi karmione są dziewczynki w dzieciństwie...). Śpieszę obalić mit: w lataniu Cesną nie ma nic a nic romantycznego! Nie ma, bo jak można za romantyczne uznać skupianie się od 3 minuty lotu do 5 minut po opuszczeniu samolotu na tym aby nie puścić pawia i nie przyozdobić w ten sposób szaro-burego wnętrza Cesny? Szczęście w nieszczęściutowarzysze mieli podobne odczucia i był to jedyny wypad tym środkiem transportu jaki odbyliśmy :)
3. Podróżowanie torami kolejowymi:
Żeby zobaczyć sławne, mityczne i jedyne w swoim rodzaju Machu Picchu należy najpierw dostać się do miejscowości Aguas Calientes, do której prowadzi tylko jedna droga: tory kolejowe. Z racji oblegania tego miejsca przez rzesze turystów, jedyny pociąg, który tamtędy jeździ jest tak drogi, że grzechem byłoby korzystanie z tego środka transportu. Postanowiliśmy zatem dojechać do hydroelektrowni, tam zostawić samochód a 20km pod górę pójść piechotą - co to w końcu dla nas :) ... sęk w tym, że do hydroelektrowni dojechaliśmy jak już było ciemno i zimno (no dobra z tym zimno trochę dramatyzuję) -nie było gdzie zanocować, więc chcąc niechcąc musieliśmy się zebrać i wyruszyć w dżunglę :) Szczęśliwie dla nas (o czym przekonaliśmy się następnego dnia, kiedy to owe 20km piechotą z góry schodziliśmy biegnąć co sił w nogach przez tunele, żeby nas pociąg w nich nie zastał) w trakcie "spaceru" przejeżdżała koło nas drezyna... i tak Amigo zagadał, poprosił i do Aguas Calientes dojechaliśmy w trochę nielegalny sposób (rozmowa z panami wyglądała tak "nie możemy Was podwieźć bo to nielegalne... ale jak zapłacicie 50 soli to Was podwieziemy...ot taka peruwiańska logika).
Na szczęście 90% podróżowania odbywało się w wygodnym i bezpiecznym samochodzie Amigo, dzięki czemu udało nam się zobaczyć więcej niż gdybyśmy mieli poruszać się środkami komunikacji :)
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 03-10-2014 00:22
czyli nadszedł dzień ZERO! Już juto o tej porze będę w podróży... zaczynamy od Londynu, potem na naszej drodze będzie Madryt a na koniec upragnione Peru! Zatem żegnam się z Familie i Wami na jakiś czas :) Zanim się jednak pożegnam zupełnie uprzejmie donoszę, że:
- w trakcie przygotowań schudłam 5 kg - żeby ładnie wyglądać na zdjęciach :)
- przypomniałam sobie arkana języka hiszpańskiego
- przeczytałam z 5 książek o Peru
- jestem biedniejsza o ładną kwotę złotówek ale za to bogatsza w dobry sprzęt, który przyda się na wysokościach :)
- Łajza oddana została w dobre ręce i hasa radośnie po kilku hektarach podwórka ze swoją koleżanką - owczarkiem niemieckim
Trochę rzeczy zostało jeszcze jednak do zrobienia:
- ostatnie zakupy
- wymiana waluty
- pakowanie
A już niedługo będę podziwiać takie oto widoki:
Do zobaczenia po moim powrocie!
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 02-09-2014 22:33
czyli nadszedł dzień urodzin mojego taty! Przygotowań było dużo - okrągła rocznica zasługiwała na specjalną oprawę :) Grill, cała rodzina w jednym miejscu - przy okazji dokonałam odkrycia, że w najmłodszym pokoleniu mamy same baby a że z całego rodzeństwa tylko ja pozostałam bezdzietna to na pewno wszystkie małe rozrabiaki płci męskiej przypadną w udziale właśnie mi - będę musiała się z tym jakoś pogodzić ;-) Tymczasem na imprezie urodzinowej rozrabiaki- tylko trochę starsze (tak na oko o jakieś 50-58 lat) też całkiem nieźle rozrabiały! Niech rodzinne wybryki pozostaną również rodzinną tajemnicą a ja przejdę do clou wieczoru czyli prezentów :) Jak na liczną rodzinę przystało było ich bardzo dużo- najwięcej frajdy miały jak zwykle w takich sytuacjach wnuki, które każdy najmniejszy nawet drobiazg dla dziadka pakowały prawie że w karton od telewizora :) prezent ode mnie i od mojej siostry składał się z kilku elementów - część rzeczy przyziemnych, o ktore tata prosił a część zupełnie od nas - np. wspominana we wcześniejszym wpisie foto-niespodzianka :) Niespodzianką była fotoksiążka :) Tworzyłam ją przyznam szczerze w ostatniej chwili, o 2:30 w nocy ledwo patrząc na oczy nie było to łatwe ponieważ moje zdolności techniczne są dalekie nawet od "dobrych" - ale udało się! Na szczęście program był na tyle intuicyjny, że podołałam temu zadaniu :) W każdym razie - prezent rewelacyjny! Historia rodziny opowiedziana na kilkudziesięciu stronach fotografii - można powiedzieć, że jest to bezcenna pamiątka!
Zaczęło się prosto: spotkały się dwie zupełnie obce osoby, zakochali się w sobie i wzięli ślub:
Następnie urodziły im się dwie najcudowniejsze w świecie córki (tak, tak jedna z nich to ja :) )
Młodsza z nich prowadzi tego bloga ale to gdzie jest teraz zawdzięcza m.in tacie :)
Za to starsza zapewniła rodzicom rozrywkę w postaci wnuczek:
I teraz przez starszą rodzice męczą młodszą o więcej wnuczek do bawienia ;-) Uprzedzając wszystkie komentarze uprzejmie donoszę, że w książce znalazły się również zdjęcia: taty nurkującego, taty kibicującego, taty -najlepszego brata i syna pod słońcem oraz wiele innych, których z braku zgody na publikacje wizerunku osób trzecich upublicznić nie mogę ;-)
Mogę natomiast zapewnić, że fotoksiążka wrażenie robi niesamowite: doskonałe wykonanie, wyraźne zdjęcia (nawet te sprzed wielu lat), elegancki papier + prywatne wiadomości, które można w niej zawrzeć sprawiają, że jest to doskonała pamiątka dla całej rodziny!
Zgadniecie kiedy zamówię kolejną fotoksiążkę z www.empikfoto.pl ? :)