Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90374 |
Nadesłane przez: oaza dnia 11-04-2011 16:19
Przeważnie jestem konsekwentną mamą, ale dziś chyba nie miałam ochoty na przetrzymywanie złych humorków mojego synka. Pomysleć, ze taki był z niego grzeczny chłopczyk. Od jakiegoś czasu odstawia szopki. Wymusza i histeryzuje.
Wczoraj na przykład, był z tatą na spacerze po południu. Wrócili do domu w granicach godziny 19:30. M. wszedł a Mati w zaparte, że nie chce do domu i w ryk. Mówię do M. zostaw go, nie zmuszaj, zaraz sam wejdzie. A guzik! M. wszedł do domu, a mały zamknął drzwi i sobie zaczął po schodach schodzić. Zrobiliśmy wielkie oczy. Oczywiscie do domu został juz wtedy zawleczony siłą...Uspokoił sie na wieść, że dostanie mleczną kanapkę.
Wieczorem M. pojechał w trasę, więc dzisiaj sama z małym poszłam do miasta. No i przy okazji wpadłam na głupi pomysł. Tzn. głupi okazał sie w trakcie realizacji. Poszłam kupić dla małej butelkę antykolkową Dr Brown's do sklepu z dziecięcymi artykułami. Mati zobaczył tam traktor i w ryk. Jak Boga kocham, stanęłam jak wryta. Próbowałam mu tłumaczyć, że ma ze trzy traktory w domu, ale chyba mi sie nie udało przebić przez jego histerię. Gdyby był ze mną M. to na pewno by małego wyprowadził ze sklepu i tam by sie wyryczał. A ja nie miałam siły na walkę z histerią. Miałam jeszcze inne zakupy, więc dodatkowo byłam tez obciążona.
W warzywniaku "kupił" sobie chrupki, a w "Biedronce" danonki. Jestem na siebie zła za tą uległość, choć nigdy wcześniej mi sie to nie zdarzało. M. jak zadzwonił i mu powiedziałam to skomentował "No ładnie. Zaraz nam na głowę wlezie." No właśnie. Więcej konsekwencji kobieto!!!
P.S. Choć może w 9 miesiącu ciąży to jestem choć ociupinkę usprawiedliwiona ?
Nadesłane przez: oaza dnia 06-04-2011 13:56
Jakiś czas temu, moja koleżanka, pracująca w banku, namówiła mnie na kartę kredytową. Nie, żebym miała jakąś silną potrzebę posiadania owej karty, ale dlatego, że ta koleżanka miała jakieś tam plany sprzedażowe do wyrobienia (skąd ja to znam). W każdym razie, niezależnie od powodów, zdecydowałam się i wniosek o kartę podpisałam.
Po kilku dniach karta przyszła, a jakiś czas później instrukcja do otrzymania PIN-u smsem. Zastosowałam się do instrukcji, PIN otrzymałam i następnego dnia aktywowałam kartę kupując małem autko.
Przez kilka tygodni nie miałam potrzeby z korzystania z tej karty, aż przyszedł dzień, że poszłam na zakupy zapominając pieniedzy,a na koncie, przed wypłatą, już brakło, więc zastosowałam kartę kredytową. A tu niespodzianka! Niemiła zresztą, bo terminal w sklepie zajęczał, że PIN nieprawidłowy. Niemożliwe! Jeszcze raz i znowu to samo. Co jest? Zakupów oczywiście nie zrobiłam, musiałam wrócic sie do domu po kaskę.
Nastepnego dnia lecę do banku i mówię koleżance co jest grane. Ona do mnie: Ty nie pamietasz PIN-u? Niemożliwe! No właśnie, jestem znana z tego, że mam cholernie dobrą pamięć do numerów.
Koleżanka do mnie, że może jakaś inna kombinacja? Nie! Pamietam ten PIN taki i nic innego do głowy mi nie przychodzi. Smsa z banku z PIN-em wykasowałam i nigdzie nie zapisałam, taka byłam pewna swej pamieci.
Napisałysmy wniosek o duplikat. Wczoraj przyszedł PIN, ale tym razem na papierze. Patrzę, a to MÓJ PIN! Dobrze go pamietałam! Co to wobec tego było? Zadzwoniłam do koleżanki, powiedziałam co i jak, na co ona "Ale jaja". Uzgodniłysmy, że zrobie jakąś transakcję i zobaczymy.
Poleciałam szybko do Pepco i kupiłam małej komplecik, który według pani w sklepie miał kosztować 24,99 zł, przy kasie jak znalazła metkę (bo ja nie mogłam sie doszukać) to sie okazało, że komplecik kosztował 19,99 zł, a jak nabiła na kasę to cena wyszła...14,99 zł. Takie zakupy to ja moge robić. Rozbawiła mnie ta sytuacja. Dałam kartę, wbiłam PIN i... na szczęście przyjęło! To co wczesniej było nie tak? Dobre pytanie.
Nadesłane przez: oaza dnia 04-04-2011 13:45
Wczoraj M. zarządzał czasem nas wszystkich po swojemu.Tym samym powstało troche zgrzytów.
Rano, jak tylko mam okazję i możliwość, zwalam M. z łóżka żeby zajął się małym, a sama zajmuję jego miejsce. A co! Wczoraj zrobiłam tak samo około 9:00 i spałam prawie do 12:00 w ciszy i spokoju, bo jak się okazało chłopaki poszli na dwór.
Wstałam to dopiero zjadłam drugie śniadanie i zaczęłam psychicznie zbierać się do obiadu, fizycznie jeszcze mi sie nie chciało. Wrócili moi panowie. M. juz od progu zaczał pytać co z obiadem, więc szybko zrobiłam jajecznicę dla młodego i chciałam wziąć się za ów wyczekiwany obiad, ale Mati musiał byc przy jedzeniu pilnowany (bo ostatnio bardzo mu sie podoba wyrzucanie jedzenia na stół i babranie w nim łyzeczką). Poprosiłam M. żeby sie tym zajął i po jedzeniu położył małego spać. Ale M. miał inne plany.
Nagle stwierdził, że brodzik pod prysznicem domaga się porządnego szorowania i się za to wziął. No to ja nakarmiłam Mateusza i wzięłam się za klepanie kotletów do obiadu, bo przeciez nie bedę tego robic jak mały bedzie spał. Jakoś tak ten czas zleciał, że jak M. skończył to było po 13:00, ale uparcie małego położyc nie chciał, bo juz według niego było na to za późno i czekał na obiad. Po półgodzinie czekanie mu się znudziło, więc znowu wyszedł z małym mimo, ze wspominałam, że jeszcze 15-20 minut i będzie jedzenie. Ale juz zarzucił fochem i poszedł.
Wiedziałam co sie będzie działo i miałam rację. Przyszli około 15:30 i to M. otworzył drzwi, co śpiacemu Mateuszowi sie nie spodobało (bo otwieranie klamką drzwi to jego zadanie) i wpadł w histerię. Za nic nie dał sie uspokoić. Ani jeść, ani bawić...On po prostu chciał spać! W końcu M. skapitulował i go położył. Nie wiem czy mineły 2 minuty, a juz M. był z powrotem. Byłam juz tak na niego wkurzona, że mu nagadałam. Od słowa do słowa pokłócilismy się. Każde z nas twierdziło, że racja jest po jego stronie.
Jeszcze oczywiscie nie omieszkałam mu zarzucić, że przez to jego zachowanie ja cały dzień, w tak piękną pogodę siedzę w domu, a tez chciałam wyjść na spacer. Usłyszłam, że mogłam zrobić wszystko szybciej mi że jestem niezorganizowana. Szlag mnie trafił.
Obiad zjedlismy w ponurym milczeniu po 16:00. mały jadł o 18:30 (!!!) bo tak sie obudził, zreszta obrażony nadal na tatę (chyba o te drzwi). O 19;00 znowu wyszliśmy (potrzebowałam swoją flaszkę alugastrinu) i tym razem wyszłam z nimi. Tyle, że był to "spacer" do sklepu i z powrotem.
Na szczęście, do wieczora złe humory nam przeszły. Można jednak było dzień zorganizowac zupełnie inaczej i bez nerwów.