raczej nie inaczejKategorie: Media i internet Liczba wpisów: 6, liczba wizyt: 31944 |
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 11-03-2010 21:16
Już miałem się zachwycić!! Wpaść w wir egzaltacji, popełnić laurkę wazelinową, ale coś mnie tchnęło... Po wysłuchaniu „Dodekafonii” Strachów na Lachy - na ostrej fazie zauroczenia prawie napisałem wpis pochwalny.
Ostatnim rozsądnym manewrem, który udało mi się wykonać na muzycznym haju było postanowienie, że najpierw poszukam w sieci kilku informacji na temat płyty, by nie popełnić jakiejś bzdury przez błędne przekonanie o tym, że wiem o czym piszę.
Wpisuję hasło w wyszukiwarkę i bach!! Wyniki od góry do dołu - na blogach, forach, portalach muzycznych - same ochy i achy, zachwyty i cmokania nad „Dodekafonią’.
Po co komu kolejny poemat ku chwale Grabarza i jego ekipy? Trzeba by pójść pod prąd, pod włos. Ale do czego tu się przyczepić? Denerwującej miejscami maniery wokalnej, kilku niegramatycznych i stylistycznie wątpliwych linijek tekstu? A może wersów, które nie znaczą nic? Chyba nie warto, bo cała płyta jest dobra, po prostu fajna, a singiel „Żyję w kraju...” ma takie momenty, że można paść.
I co z tego, że się opamiętałem... Skoro skrytykować i tak nie potrafię?
Najmocniejszym punktem krążka jest jego realizm (naturalizm, wręcz biologizm). Człowiek tego słucha refrenu i myśli: ja naprawdę Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch... (łac. membrum virile).
I nie chodzi tylko o polityków, urzędników, korporacje... Chodzi o te codzienne sprawy, o ten polski egocentryzm, egoizm. Krzysztof Varga - pisarz i redaktor Gazety Wyborczej powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że Polska to kraj, który męczy. Że on żyje w Polsce i czuje się zmęczony.
Ja też czuje się zmęczony... Gdybym potrafił, gdybym mógł napisać, nagrać i wydać piosenkę o tym, co mnie boli w Polsce i Polakach, napisałbym jak wsiadam z synkiem do windy i duszę się w niej od papierosowego dymu, który zostawił po sobie sąsiad, jak nie mam gdzie zaparkować i widzę, że inne samochody zajmują po dwa miejsca na raz. Napisałbym o tym, jak trzęsą mi się szklanki w szafkach, kiedy sąsiedzi imprezują, jak zbiera mi się na wymioty od psiego kału wyrastającego spod topniejącego śniegu... O sprawach prostych, najbliższych, na które mamy wpływ, które możemy zmieniać.
To, za co Grabarzowi mogę przybić piątkę, to opisanie gorzkiego obrazu nas samych, malującego się w Internetowych formach aktywności:
Bywasz piekącym jadem trollów Na internetowym forum Vivat Polonia frustrata! Vivat Dąs Psychopata! Jam nieudacznik grafoman i śmieć Tylko tu możesz być bogiem - na wszystkich podnosisz nogę Załatwiasz tę sprawę jak pies
O czym jest ta zwrotka? Wystarczy poczytać komentarze pod newsami na portalach informacyjnych i wszystko stanie się jasne...
Polonia frustrata...? zjawisko powszechne na długo przed wynalezieniem komputerów - na ulicach, w sklepach, na zebraniach, w urzędach... Niech pani za kasą w supermarkecie się pomyli, niech kierowca nie zjedzie na pobocze, żeby dać się wyprzedzić, niech kanar wlepi mandat w autobusie, niech w telewizji pokażą polityka z partii innej, niż ta popierana przez danego obywatela...
„Dodekafonią” Strachy na Lachy Ameryki (czy może Polski) nie odkryli. Big Cyc, Piersi, Kazik Staszewski – już dawno stali się dyżurnymi komentatorami aktualnych wydarzeń i prześmiewcami naszych narodowych przywar. Grabarz wchodzi w ten poczet – i to dobrze – bo wśród artystów od lat dyżurujących w muzycznej loży szyderców zaczyna czuć się zmęczenie.
Big Cyc kilkanaście lat temu to takie hity jak: „Nie wierzę elektrykom”, „Polacy”, „Gierek Forever”, „Oszukani Partyzanci” czy „Na zadupiu”. To podczas słuchania tych piosenek łapiemy się za głowy i mówimy: „O kurde, faktycznie!!” W 1998 zespół odszedł od dotychczasowej stylistyki – na płycie „Wszyscy Święci” znalazły się teksty krakowskiego poety Wiesława Dymnego. Po tym albumie Big Cycowcy chcieli wrócić do prześmiewczego tonu, ale zaczęli brnąc w przesadną dosłowność, nie zastawiali miejsca na interpretację, niczego nie trzeba było się domyślać. Takie single jak „Złoty warkocz”, czy „Moherowe berety” nie sprawiają, że po kilkukrotnym przesłuchaniu złapiemy się za głowę i powiemy: „Kurde, faktycznie…”
Paweł Kukiz za swych najlepszych czasów nie chodził na żadne kompromisy. Torpedował wszystkich, od kościoła („ZChN zbliża się”) przez lewicę („Powróćże komuno”) po skrajną prawicę („Impresje nacjonalistyczne”). Te piosenki to geniusz pastiszu, ironii i złośliwości. Zabawa słowem, znaczeniem, bez jadu, bez nienawiści, ale w samo sedno z niebywałym polotem.
Wszystko zaczęło się zmieniać po tym, jak pan Kukiz spotkał się z panem Borysewiczem. Nagranie wspólnej płyty z lekkimi balladkami musiało mocno wpłynąć na poziom frustracji Kukiza, bo rok później z piosenką „Wirus SLD” na ustach wyniósł sztandar Polonia Frustrata na wyżyny maniactwa i nienawiści.
Na szczęście klasę wciąż trzyma Kazik Staszewski. Od prawdziwej do bólu piosenki „Jeszcze Polska” nagranej pod sztandarem KNŻ, przez prześmiewcze „12 groszy”, „Mars napada”, „Cztery pokoje” z płyt solowych, po klasyk, jakim jest „Polska”. I choć utwór ten mówi o plażach brudnopiaskowych, o Bałtyku śmierdzącym ropą naftową, o chodnikach zarzyganych i dworcach tak brudnych, że pękają oczy…to mówi o Polsce, o kraju, w którym wszyscy mieszkamy, żyjemy właśnie TU. Czy to nie jest prawdziwy patriotyzm, czy szczera miłość do ojczyzny to miłość nie za coś, ale pomimo czegoś…?
Choć słuchając „Dodekafonii” będziemy musieli przełknąć niejedno ziarno goryczy, choć nie raz nas zemdli, to jednak gdzieś w tej płycie ukryta jest iskierka nadziei, płomyk ukojenia, jest ta płyta pewnym katharsis. W końcu ktoś to zauważa, ktoś nie boi się mówić o Polsce takiej jaka jest, nie boi się mówić cierpko i gorzko o miłości. W końcu możemy się przestać martwić, bo okazuje się, że z naszą psychiką wale nie musi być coś nie tak, a wręcz odwrotnie - to całkiem trzeźwe odczucie, kiedy męczy nas permanentna myśl, że żyjemy w kraju, w którym wszyscy chcą nas zrobić w ch… (łac. membrum virile).
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 05-03-2010 11:16
„You Tube – czy na pewno jest się czym chwalić?” – to tytuł pisemnej pracy zaliczeniowej, którą znajomy nauczyciel miał okazję niedawno oceniać. Jak dla mnie – pytanie czysto retoryczne...
Co jakiś czas (można nawet stwierdzić, że dość systematycznie) jeden z milionów amatorów internetowego performeru zyskuje status Gwiazdy Internetu. Pani Barbara, Waszka G, DJ Magik, Gracjan Roztocki – to już ikony youtube’owej aktywności „twórczo-publicystycznej”. Jeszcze Lech Roch Pawlak – mistrz hip-hopowego freestylu – i to w dowolnym języku!! Szczególnie biegły w bełkocie z udawanym francuskim akcentem. Podobny manewr stosował Charlie Chaplin, kiedy parodiował Hitlera w filmie „Dyktator”. Chaplin wykrzykiwał przypadkowe quasi-artykułowane dźwięki z niemiecka manierą z taką perfekcją, że naprawdę można się nabrać, że mówił w języku Bawarczyków. MC Lech Roch - jak by nie patrzyć – garściami czerpie z klasyka.
Z krainy dywagacją płynącej wracamy jednak do tematu:
Na internetowej scenie pojawiła się gwiazda międzynarodowa! Piosenka „United Breaks Guitars” bije w sieci rekordy popularności. Kanadyjski artysta folk-rockowy David Carroll opowiada w tym utworze (i teledysku) o tym, jak obsługa bagażowa linii American Airlines, podczas przeładunku, zniszczyła jego gitarę firmy Taylor (ceny gitar Taylora nie schodzą poniżej 3 tysięcy dolarów). Dodatkowym impulsem do napisania protest-songu miało być oporne podejście linii do kwestii odszkodowania za zniszczony instrument.
Ponieważ folk-rock, podobnie jak country, cieszy się w USA i Kanadzie podobnym statusem co Disco Polo w Polsce – David Carroll (przez jakiś czas też zespołem Sons of Maxwell) trafiał do raczej zamkniętej grupy wyznawców północnoamerykańskiego folkloru. Jednak od kiedy w sieci pojawiła się piosenka i klip o złamanej gitarze (naprawdę zabawnie, ironicznie i inteligentnie opowiedziana historia) o muzyku w kilka dni dowiedziało się więcej osób niż przez ostatnie siedemnaście lat od wydania pierwszej płyty. Niesiony falą popularności muzyk nagrał jeszcze dwie kolejne części muzycznego opowiadania.
Piosenka okolicznościowa to jednak forma wyrazu stosowana już długo przed Davidem Carrolem.
Brytyjska kapela The Business nagrała piosenkę, w której wokalista Micky Fitz ujada na Garetha Southgate’a – angielskiego piłkarza, który w półfinale Mistrzostw Europy 1996 nie wykorzystał rzutu karnego – w rezultacie Anglia przegrała z Niemcami, którzy potem zdobyli tytuł ME. Przegrana musiała do głębi poruszyć muzyków – kiedy kilka lat później obie druzyny spotkały się w eliminacjach do MŚ 2002 – na cześć wyniku meczu powstał utwór „England 5 - Germany 1”.
Piłkarskie inspiracje w piosenkach Businessów pojawiły się też w hymnie pochwalnym o wszystko mówiącym tytule: „Maradona, you are sh*t!”.
W klimacie pisania pod aktualne wydarzenia świetnie czuje się Kazik Staszewski, mało tego – w piosenkach posuwa się nawet do swego rodzaju polemiki. Na festiwalu w Sopocie w 1992 roku zgodził się wystąpić pod dwoma warunkami: występ będzie na żywo i sam dobierze repertuar. Wyszedł na scenę w kąpielówkach i zaśpiewał: „Wałęsa dawaj moje 100 milionów!”. Występ skomentował sam prezydent w wieczornych Wiadomościach.
Mistrzostwo w temacie piosenek okolicznościowych ostatnich kilku miesięcy należy się bezwzględnie Tomaszowi Szczepanikowi z zespołu Pectus. Okazuje się, że jego dzieło „Jeden Moment” jest tak jałowe treściowo, że dobre na każda okoliczność. W wersji oryginalnej tekst piosenki zawiera dwie konkretne informacje:
1. nie wiadomo co się dzieje, ale wiadomo, że: W jednym z wielu miast za zakrętem
2. podmiot liryczny ma zaburzenia neurologiczne: Tylko jeden moment mam w pamięci, tylko jeden który ciągle trwa
Piosenka niedawno stała się polskim hymnem olimpijskim.
Sam autor muzycznej tabula rasa powiedział w wywiadzie, że został zmieniony jej tekst - pojawiły się takie sformułowania jak ”olimpijski znicz”, „zwycięstwo”, „siła do walki” - i już mamy gotowy utwór na igrzyska. Autora i głównego wykonawcę w nowej wersji piosenki pogrążają wokalnie Kasia Wilk i Andrzej Krzywy.
Bez paniki - piosenki można łatwo uniknąć – na utwór ma wyłączność Radio Zet. Cztery miesiące temu Mariusz Kirstein – dyrektor programowy i redaktor naczelny Zetki – powiedział w wywiadzie dla jednego z portali branżowych: Nasza stacja może być skierowana do bardziej wymagającego odbiorcy i koncentrować się na wskaźnikach jakościowych, a nie ilościowych – szkoda, że się nie udało.
Do tekstu (czy też schematu rytmicznego) pana Szczepanika można by dodać jeszcze wyrażenia „jacyś ludzie”, „dziwne uczucie” czy „zajęcia warsztatowe” i utwór promujący Muzeum Inwalidztwa Umysłowego jak znalazł. Refren też trafiony w dziesiątkę...
Nadesłane przez: kolegainżynier dnia 24-02-2010 09:15
Jedenastoletni, czarnoskóry analfabeta z Bronxu - takim modelowym odbiorcą informacji posługują się wydawcy jednej z największych krajowych stacji telewizyjnych w USA. Aby serwis informacyjny nie stał się szumem komunikacyjnym - reporterzy mają obowiązek przekazywać newsy w taki sposób, jakby starali się wytłumaczyć o co chodzi uczniowi podstawówki ze slumsów.
Ciekawi mnie jakim modelem odbiorcy posługują się producenci polskich produkcji kinowych i telewizyjnych. Ja stawiam na uczennicę gimnazjum, która nie może zdecydować się, czy wyjść za mąż za Pawła Małaszyńskiego czy może za Czarka z sąsiedniego bloku. Małaszyński jest słodki i koffany, ale Czarek ma Golfa dwójkę z dospawanym spoilerem i napisem PIONEER na tylnej szybie.
Dialogi jak z dowcipów Strasburgera, w kółko ci sami "aktorzy", nieudolne próby robienia komedii romantycznych "po amerykańsku" i amerykańskich sitcomów "po polsku". Kiedy usłyszałem, że ruszyły zdjęcia do filmu z Kasią Cichopek, Marcinem Hakielem i braćmi Mroczek pod tytułem "Dancing 4 You" pomyślałem, że tego nawet nie trzeba złośliwie komentować.
Szczególnie porusza mnie ignorancja, którą obserwuję na ekranie. W najnowszej produkcji „Usta Usta" jeden z bohaterów - posiadacz czarnego pasa Taekwondo - zamierza pobić faceta pod swoim domem. Akcja jest na tyle „dynamiczna", że mistrz wschodnich sztuk walki ma czas wrócić do mieszkania i przebrać się w strój Taekwondo (??). Niestety zamiast DOBOK (strój o kroju pochodzącym z Korei, z cienkiego materiału, nakładany przez głowę) ma na sobie grube plecione GI (używane w chwytanych sztukach walki - judo, aikido i innych pochodzących z Japonii).
A wystarczyłoby wpisać hasło w internetową wyszukiwarkę i wysłać inspicjenta po DOBOK, a nie „jakieś KIMONO" i mamy pełną profeskę na ekranie. Wygodniejsza jest widać zasada „a kto tam się zorientuje".
Z polskich napisów (tłumaczonych z resztą z angielskich) do reżyserskiego debiutu Kurosawy z 1943 wynika, że film opowiada o dwóch szkołach walki - karate i kung-fu. Oczywiście, oba style walki kojarzą się z dalekim wschodem, ale w rzeczywistości film jest o szkołach judo i ju-jitsu. Poza tym akcja dzieje się w Japonii, a kung-fu - z której strony by nie patrzeć - pochodzi z Chin. Autora napisów nie zmylił nawet tytuł „Saga o Judo".
Na ignorancję nie chcą sobie pozwolić producenci telewizyjnej utopii o szpitalu w Leśnej Górze - zatrudnili konsultantów medycznych. Ja radziłbym skonsultować się jeszcze z kilkoma prawdziwymi pacjentami.
Nowa kurtka Ramoneska i koszulka Pidżama Porno to według ekipy kostiumowej serialu 39,5 podstawowe atrybuty starego punkowca Darka (Karolak). Robert Brylewski w kąpielówkach wygląda bardzie „punkowo".
Może filmowcy są po prostu nieudolni - trudno wymagać od człowieka z poczuciem humoru Borata, żeby napisał zabawny scenariusz, czy od aktora o osobowości kodu kreskowego, by swoją kreacją wzbudzał salwy śmiechu. Tyle, że są jeszcze producenci, reżyserzy, kierownicy produkcji... Oni mają dbać o poziom merytoryczny produkcji, kontrolować, czy na ekran nie trafiały kompletne idiotyzmy. Oni te scenariusze kupują, zatrudniają aktorów, określają target - na jego podstawie szacują wpływy ze sprzedaży biletów czy reklam w TV. Trochę to straszne, że im się opłaca...