LIFE Krzysztof JNWKategorie: Żyj chwilą, Religia, Zainteresowania Liczba wpisów: 38, liczba wizyt: 100550 |
Nadesłane przez: K JNW 17-04-2011 09:03
Do wątku zainspirowała mnie krytyka dr.hab.A.Szyjewskiego, dotycząca neoszamanizmu (w książce "Szamanizm").
Synkretyzm - nieodłączna cecha wszelkich współczesnych systemów magicznych, zwanych ogólnie systemami ezoterycznymi, czasem okultyzmem... Czym tak naprawdę jest ezoteryka/okultyzm? Na ile słuszny jest tak bardzo pomieszany synkretyzm, na jaki natykamy się we "współczesnej magii"?
O ile nie można zaprzeczyć, ze tendencja do pewnego synkretyzmu istniała zawsze, o tyle nigdy nie miała ona zupełnie masowego przebiegu. Dochodziło do połączeń pomiędzy systemami mezopotamskimi oraz żydowskimi, pomiędzy egipskimi oraz rzymskimi - niemniej zawsze było odniesienie do czegoś, co jest odmienne, do czegoś, co nie leży w obrębie "naszej dziedziny". Lata '60 i wybuch New Age zapoczątkował synkretyzm wszystkiego, co tylko się da - dlatego dzisiaj do połączeń dochodzi nie tylko pomiędzy kulturami mającymi ze sobą faktycznie do czynienia na co dzień, ale też z kulturami, które nigdy nie zetknęły się ze sobą inaczej niż poprzez nie tak znowu licznych podróżników - Chińczycy, Aborygeni, ludy syberyjskie - wrzuceni do jednego worka z ludami amazońskimi i Celtami. Teraz przypisuje się nordyckim runom znaczenie hinduistyczne itp.
Osobiście widzę w tym paradoks kultury masowego przekazu. Nawet magia chaosu propaguje dobieranie sobie istot nadprzyrodzonych do rytuałów zgodnie z wolą, gustem i zachciankami, bez względu na to, że pewne przekazy są od siebie skrajnie różne i łączenie indiańskich totemów z mezopotamskimi bogami nie jest zbyt logiczne... Nawet jeśli pewne istoty uniwersalnie wyrażają pewne archetypy, to archetypy te splądrowane zawsze były przesłankami kulturowymi, u Arabów pies jest istotą nieczystą, u Ewenków czy innych ludów syberyjskich pies bywa istotą, z której w ogóle zrodził się człowiek - chodzi mi tu właśnie o takie sprzeczności. Dochodzi do tego, że osoby przybierające imiona właściwe dla amerykańskich szczepów indiańskich uczą na temat buddyzmu i systemów runicznych.
Taki synkretyzm uważam za druzgocący, bo pozbawiający systemy, które niby ma "promować", ich sedna, ich kontekstu kulturowego, krajobrazów, z którymi nieodłącznie są one powiązane. Wyciąganie bóstw tantrycznych oraz totemów syberyjskich z ich kontekstu powoduje wypaczenie zupełne - fascynaci współczesnej ezoteryki i okultyzmu wiedzą "nic o wszystkim", czyli mają pobieżne informacje wyczytane na stronach internetowych na temat jakichś ścieżek duchowych i sądzą, że w ten sposób zdobywają uprawnienia na przykład do prowadzenia odpłatnych inicjacji szamańskich (takowy przypadek spotkałam w Krakowie - sic!).
Poza kwestią tego, że synkretyzm w takiej formie powoduje wzrost debilizmu i popkulturowe kultywowanie nieuctwa, to jeszcze wprawia w niesmak przedstawicieli kultur plemiennych, wciąż jeszcze, nawet jeśli w zdeformowanej przez białasów formie, istniejących. Przykładem niech będzie absolutna wściekłość Dakotów (Siuksów), którzy opublikowali tekst "Deklaracja wojny", w którym krytykują i sprzeciwiają się New Age'owcom i nowoczesnym ezoterykom twierdzącym, że znają ich kulturę i rozpowszechniającym fałszywe informacje na temat ich wierzeń. (Taaak... jest to coś, o czym bardzo często się zapomina - skoro wierzenia egipskie mające silny wpływ na ezoterykę są "starożytne" i "wymarłe", to tak samo traktuje się wierzenia syberyjskie, indiańskie i australijskie... Kolejne uproszczenie świadczące o rozpowszechnieniu ociemnienia przez masowość danych)
Szyjewski przytacza opinię z ciekawej pracy magisterskiej niejakiej K.Kwiecień, cytuję Szyjewskiego: "Zdaniem K. Kwiecień, między obu grupami istnieje konflikt - tradycjonaliści wyrażają się z pogardą o "miejskich szamanach" i uważają ich za oszustów. Nie ulega jednak wątpliwości, że także "tradycyjny" szamanizm uległ ogromnemu zubożeniu i przetworzeniu zgodnie ze współczesnymi formami kultury (np. skrócenie trwania obrzędu, brak strojów, powszechne używanie korony niegdyś zarezerwowanej dla największych szamanów, rzadkość wchodzenia w pełny trans)."
Wypaczenie jest więc obustronne, chociaż raczej nie przypisywałabym tradycyjnym systemom tendencji do odśrodkowej autodestrukcji, tylko raczej ulegnięcie wpływom zewnętrznym, masowym... Nie wspominając już o przymusowej laicyzacji pokroju działań ZSRR, aczkolwiek jest to już innego kalibru tematyka.
Zatem... nie uważacie, że dziś systemy magiczne dzielą się nie na "nasz" i "inne", tylko na "masowe", czyli synkretyczne, zawierające wszystko, oraz na "tradycyjne", czyli z perspektywy masowej "ograniczone". Ba, tradycjonaliści, którzy trzymają się jednej znanej sobie kultury są opóźnieni w duchowym rozwoju, bo jakże można czerpać tylko z systemu buddyjskiego, przecież światły człowiek powinien na buddyzm narzygać jeszcze egiptologią.
Nie chodzi mi o to, że nie przyznaję racji Friedrichowi Maxowi Müllerowi, który powiedział o religii "kto zna jedną, nie zna żadnej". Ale czy znajomość wielu systemów polegać musi na natychmiastowym wchłanianiu w siebie ich wszystkich, jak leci? Czy wszystko musi być "neo", czy trzymanie się jednej linii przekazu musi być traktowane źle?
Jeśli jesteście zwolennikami synkretyzmu, to mnie przekonajcie do jego słuszności, bo bardzo chciałabym pozbyć się tej nutki irytacji takim podejściem, która to we mnie narasta od jakiegoś czasu. :-P