Córka i mama- pomysły na dzień bez nudyyyKategorie: Rozwój, Żyj chwilą, Zainteresowania Liczba wpisów: 71, liczba wizyt: 190090 |
Nadesłane przez: dpczajkowscy 31-07-2013 21:49
No i wreszcie udało nam się ruszyć z KONKURSEM.
Zapraszam do wzięcia udziału- nie tylko rodziców.
Upały w naszych okolicach są takie, że
nic tylko leżeć gdzieś nad wodą- wywalić cielsko gdzieś w cieniu i odpoczywać.
Fakt, przy dziecku jest to ciężka sprawa,
bo nawet gdy już znajdziemy miejsce nad wodą,
ba nawet jeżeli znajdziemy też miejsce w cieniu, to
o leżeniu plackiem można sobie pomarzyć.
Owszem, nie powiem, bo są takie dzieciaczki, które faktycznie
posiedzą w jednym miejscu dłużej niż minutę, ale to akurat nie tyczy się naszej Liwki.
Ta to chyba bateryjki ładuję na słońcu,
bo ona non stop by tylko biegała, a przy okazji rodzice mają przymusowy walking
za młodą, co by czegoś nie zbroiła.
Ostatnio Paweł robił wykończeniówkę, na balkonie,
więc wzięłam młodą na lody, żeby nie krzątać się niepotrzebnie i nie przeszkadzać.
Obie jadłyśmy lody o smaku "kinderkowym"- przy okazji brudząc się całe-
brudzenie tyczy się nas obydwu bo nasze zimne przysmaki,
w tej temperaturze, topiły się w trybie ekspresowym.
Choć zazwyczaj nie mamy z Liwią problemów jedzeniowych,
wręcz przeciwnie, jest z niej mały łakomczuszek,
to jednak w te gorące dni, ma mniejszy apetyt.
Nie wmuszam w niej nie wiadomo jakie ilości jedzenia,
bo sama wiem, po sobie, że jak jest tak ciepło to człowiekowi nie chce się jeść,
a picie którym non stop się ochładzamy, też porządnie potrafi zapełnić żołądek.
Jednak Liwka apetyt na chrupki ma zawsze,
tym bardziej, kiedy ma towarzystwo do ich jedzenia (ogólnie lubi karmić innych).
Gdy w TV puszczali Ligę Mistrzów, miała okazję dzielić się jedzeniem
z dziadziem i dzielnie oglądali razem mecz.
Niestety w czwartek wieczorem, stała się przykra rzecz.
Mój dziadzio, a pradziadzio Liwunii trafił do szpitala.
Dostał zakażenia i czeka go minimum tydzień na oddziale chorób zakaźnych.
Mam nadzieję, że szybko wyjdzie, choć najważniejsze jest teraz,
aby lekarze ustabilizowali jego stan zdrowia.
W tym nowym tygodniu dowiem się pewnie czegoś więcej, na temat wyników badań
i tego kiedy planują dziadzia wypuścić do domu.
Trzymajcie kciuki, aby wszystko dobrze się skończyło.
My postanowiliśmy jeden dzień weekendu przeznaczyć na wycieczkę.
Miała być dwu dniowa, ale z racji całej tej sytuacji, postanowiliśmy,
że pojedziemy w góry tylko na niedzielę.
Wyprawa ta jednak, troszkę nie zgrała się z pogodą.
Dlaczego?
no nie ogólnie pogoda dopisała, przecież było bardzo ciepło,
jednak za ciepło- niemal 40 stopni, to za dużo na spacery samemu, a co dopiero z dzieckiem.
Rozpływaliśmy się, dlatego, spacer wzdłuż Grajcarka, kompletnie nie wypalił.
Posiedzieliśmy u cioci, pojechaliśmy do Ani ale jak to w sezonie, miała spory ruch,
dlatego też nie chcieliśmy jej przeszkadzać w pracy.
I tak szybko minął nam dzień w Szczawnicy.
Kolejny wypad, pewnie z rok,
no chyba, że plany jakoś się zmienią i uda nam się zajrzeć tam np. jesienią.
Za to obiadek na wyjeździe, jak zwykle pyszny-
ja skusiłam się na schab z oscypkiem z żurawiną,
był nieziemski- polecam.
Ale wyprawa nie była wcale taka idealna.
Liwia była na początku tak marudna, że chciałam wyjść z siebie
i stanąć obok.
Naprawdę myślałam, że mnie coś tam trafi, podobnie zresztą miał tatuś.
Młoda nie chciała chodzić, nie chciała też jeździć w wózku,
który w razie takiego braku ochoty na spacer wzięliśmy,
ale za to chciała być noszona i to koniecznie na moich rękach.
W pewnym momencie już tak bolały mnie plecy, że nie dałam rady
tego klocka dźwigać.
No i stało się...ryk nie z tej ziemi,
lament jakby ją ktoś ze skóry obdzierał, a wszystko przez to, że tak wygodnie jej było,
na maminych rączkach.
Tylko, że moja kochana córeczka nie jest już taką kruszynką jak była kiedyś,
że bez problemu można było ją nosić i nosić,
i nawet tego piórka nie odczuwało się na rękach.
Młody kierowca, prowadził auto na podwórku-
w końcu tata musi od najmłodszych lat uczyć córeczkę, jak jeździ się samochodem.
Liwka już do perfekcji opanowała sztukę kręcenia kierownicą.
Hitem stało się u nas polewanie psa wodą.
Gaspar jest bardzo zadowolony z tego faktu,
ponieważ futrzak ma tyle włosów, że gorąco jest mu pewnie okropnie.
Sam nawet przychodzi i nastawia karczycho, żeby go zmoczyć.
Mała ma zabawę, a Gapi korzyść w postaci ochłody.
Symbioza idealna.
Plany na poniedziałkowy dzień zostały wstrzymane,
bo temperatura ponownie dawała popalić.
Był taki skwar, że nie dało się wysiedzieć na zewnątrz.
Nawet cień nad basenem niewiele pomógł.
Ja zresztą nie miałam ochoty kompletnie na nic, po powrocie ze szpitala.
Nie lubię szpitali, tym bardziej gdy ktoś bliski musi tam być,
a ja jestem bezsilna i nic nie mogę zrobić aby pomóc.
W takich sytuacjach pozostaje czekanie, a to tak strasznie irytuje.
Dzisiaj rozstaliśmy się z samochodem- kolejny raz poszedł
do samochodowego doktora.
Musimy zrobić "pa pa" klimatyzacjo i od jutra wozimy się
turbo Pandą bez chłodzenia- a no zapomniałabym, że przecież
można korzystać z dobrodziejstw natury wietrznej i pootwierać okna.
Oby te upały dały troszkę wytchnienia-
litości bo ugotujemy się w tym samochodzie.